Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jorn Lier Horst - kiedyś policjant, dziś znany pisarz. "Z przestępcami wiele nas łączy"

Małgorzata Stuch
Jorn Lier Horst - kiedyś policjant, dziś znany pisarz
Jorn Lier Horst - kiedyś policjant, dziś znany pisarz archiwum
Jorn Lier Horst opowiada jak pisze swoje powieści i o tym dlaczego praca pisarza jest ciekawsza od pracy policjanta.

Znam tylko jedną pańską książkę "Jaskiniowiec". Jakie miejsce zajmuje w pana dorobku?
To najnowsza powieść z Williamem Wistingiem w roli głównej. Pisząc kolejne tomy serii, lubię pokazywać nie tylko, co Wisting robi z daną sprawą, a także to, co sprawa robi z Wistingiem. Jak praca w policji wpływa na niego. Po drodze Wisting owdowiał, był w związku z inną kobietą, która go zostawiła, a jego córka dorosła. "Jaskiniowiec" to rzecz o samotności, o ludziach, którzy są niezauważani, którzy nie istnieją nawet w myślach innych osób. To bolesny temat i doskonały punkt wyjścia dla powieści.

O czym opowiadają inne pana książki?
O świecie, który nas otacza. Historie przestępstw mają swoje źródło w społecznej niesprawiedliwości i nędzy, z jaką mamy do czynienia. Byłem szefem wydziału dochodzeniowego przez prawie 20 lat i szybko odkryłem, że ta praca to idealny punkt obserwacyjny: społeczeństwo widać stąd jak na dłoni. Skutki tego, co nie funkcjonuje w naszym bogatym kraju lądują zwykle na policyjnym biurku.

W "Jaskiniowcu" nie ma scen efektownych pościgów, szybkiej akcji. Jak na kryminał to książka "zwyczajna" w dobrym znaczeniu tego słowa. ..
To, co wciąga i fascynuje to przede wszystkim ciekawie skonstruowana intryga, ale wierność rzeczywistości to tak naprawdę podstawa. Pracując jako śledczy, uczestniczyłem w niewielu pościgach i strzelaninach, za to ująłem wielu zabójców, gwałcicieli i złodziei. Spędziłem z nimi długie godziny. Starałem się poznać ich tok myślenia. Te doświadczenia - poznanie motywów, jakimi kierują się przestępcy - okazały się niezwykle cenne dla mnie jako pisarza. Praca oficera dochodzeniowego uformowała mnie jako człowieka. Można to wyczuć również w moich powieściach. Jako śledczy mogłem wejść za taśmy policyjne. Miałem dostęp do miejsc zbrodni i mogłem iść śladami sprawców i ofiar, często miałem kontakt już tylko z bliskimi ofiar. Przez wiele lat moja praca polegała po części na rozmowie z przestępcami - przesłuchiwałem sprawców najcięższych przestępstw. Konfrontowałem się ze złością, żalem, rozpaczą, wyrzutami sumienia. Nauczyło mnie to wiele o życiu. Dowiedziałem się bardzo dużo o przestępczości, sprawcach i ofiarach. Dzięki temu zrozumiałem, że więcej nas łączy z przestępcami, niż od nich dzieli. Summa summarum mam nadzieję, że właśnie te doświadczenia sprawiają, że w moich powieściach wyczuwa się autentyzm, który cenią czytelnicy.

Był pan szefem wydziału śledczego. Bycie pisarzem jest ciekawsze?
Służyłem w policji niemal 20 lat i każdego dnia cieszyłem się, że idę do pracy. Służba w policji była dla mnie czymś więcej niż źródłem dochodu, to był mój styl życia. Brakuje mi pracy w policji i kolegów z wydziału, ale jednocześnie nie tęsknię za powrotem. Pisanie powieści kryminalnych ma tę przewagę nad prowadzeniem śledztw, że wszystkie sprawy zostają ostatecznie rozwiązane.

Skąd wziął się pomysł na pańską pierwszą książkę?
"Kluczowy świadek" jest oparty na autentycznym zdarzeniu: sprawie zabójstwa Ronald Ramma w 1995 roku, sprawie, która wciąż pozostaje niewyjaśniona. Dzień, w którym Ramm został znaleziony martwy był jednocześnie moim pierwszym dniem służby w policji. Wszedłem do mieszkania i zobaczyłem ślady walki na śmierć i życie, która toczyła się we wszystkich pokojach, a zakończyła na korytarzu, gdzie Ramm leżał zmasakrowany ze skrępowanymi rękami. Zabójstwo Ramma określano mianem jednego z najdziwniejszych i najbrutalniejszych morderstw w dziejach norweskiej kryminalistyki. Sam Ramm został przed śmiercią zgwałcony. Ramm wiedział, że ktoś czyha na jego życie. Swoje ostatnie dni przeżył w strachu, zainstalował alarm, załatwił sobie strzelbę i obiecał rodzinie, że nie będzie wpuszczał do domu obcych ludzi. Jego mieszkanie zostało przewrócone do góry nogami, ale nic nie skradziono. W kuchni leżał jego portfel z wieloma tysiącami koron, a sejf w piwnicy, w którym Ramm przechowywał kilkaset tysięcy koron pozostał nietknięty. Jedyną rzeczą, jaką zabrał ze sobą zabójca był klucz, którym zamknął za sobą drzwi. Wciąż nie wiadomo, co naprawdę wydarzyło się tamtego dnia przed niemal dziesięciu laty. Zabójcy nigdy nie ujęto. To nie dawało mi długo spokoju i dlatego moja debiutancka powieść jest oparta na prawdziwych wydarzeniach związanych z tamtym zabójstwem. Jednak w przeciwieństwie do życia w "Kluczowym świadku"czytelnicy poznają rozwiązanie zagadki. Książka spowodowała, że pojawiły się nowe poszlaki, nowe wątki, sprawa została skierowana do ponownego rozpatrzenia. Dzisiaj wiemy więcej na temat zabójstwa, ale wciąż nie dość dużo, żeby skierować do sądu akt oskarżenia.

Jak powstawały kolejne książki?
Może to wyda się dziwne, ale książki piszę najpierw w Excelu, a dopiero potem przenoszę je do Worda. Używam arkusza kalkulacyjnego do zapisania zagadki kryminalnej i stworzenia szkicu całej historii. Każda kolumna jest rozdziałem, a do poszczególnych rubryk wpisuję słowa-klucze. W kilku rzędach zamieszczam informację o miejscu i czasie, w którym się aktualnie znajduję. To analityczne podejście to coś, co wyniosłem z pracy w wydziale dochodzeniowym, gdzie bycie zorganizowanym, poukładanym to podstawa. Schematyczna struktura przydaje się, by wszystkie trybiki zazębiły się i zadziałały. Ale darzą się, że historia zbacza z drogi i pojawiają się inne postaci, niż te, które zaplanowałem. I tak historia staje się bardziej żywa, prawdziwa.

Brał pan inne tematy ze swojej pracy do książek?
Jedynie moja debiutancka powieść jest oparta na faktach, pozostałe to fikcja literacka, choć oczywiście inspirowana autentycznymi wydarzeniami. Dotyczy to też "Jaskiniowca", zwłaszcza sceny otwierającej. Każdy policjant przynajmniej raz był w sytuacji, w której wchodzi do czyjegoś mieszkania i znajduje człowieka, który od dawna nie żyje. Zresztą pomysł "Jaskiniowca" również narodził się pod wpływem autentycznego wydarzenia. Jesienią dużo czasu spędzam w Hiszpanii. Mieszkałem w Puerto Banus. Moim sąsiadem był uprzejmy Anglik. Cichy, nierzucający się w oczy. Pewnego rana obudził mnie hałas. Jego dom został otoczony przez policję. Przez okna wrzucili mu granaty hukowo-błyskowe, potem wtargnęli do środka i wyprowadzili go w kajdankach. Mój uprzejmy sąsiad okazał się być przestępcą poszukiwanym listem gończym za wielokrotne zabójstwo. Pomyślałem wtedy, że skoro nie zna się własnego sąsiada na tyle, żeby zorientować się, że od kilku miesięcy leży martwy, to tak prawdopodobnie nie wie się o nim nic. Może od lat mieszkamy drzwi w drzwi z mordercą?

Czy komisarz Wisting to przynajmniej w części pan?
Kiedy zaczynałem pisać pierwszą powieść, wiedziałem, że nie chcę tworzyć kolejnego policyjnego superbohatera. W prawdziwej pracy policyjnej spraw nie rozwiązuje się w pojedynkę i to na kacu. Mój bohater miał przypominać policjantów, których poznałem, służąc w policji. Tak powstał William Wisting. Policjant zdolny, ale też prawy. Nie wiem czy jest do mnie podobny, ale chciałbym, aby tak było.

Co pisze pan oprócz kryminałów?
Moim sztandarowym projektem jest seria o Wistingu. Mam też swoją odskocznię: książki dla dzieci (seria "Biuro detektywistyczne nr 2") i dla młodzieży (seria "CLUE"). Dobrze jest móc zająć się przez chwilę czymś innym, żeby ze świeżym umysłem wrócić do głównego projektu. Ostatnio bardzo dużo pracuję i potrzebuję odpoczynku, ale pisanie dla dzieci i młodzieży dostarcza mi mnóstwo satysfakcji.

Porównuje się pana do Nesbo, ale pan podobno broni się przed takimi porównaniami.
Jo jest jednym z najpopularniejszych pisarzy powieści kryminalnych na świecie. Toleruję to porównanie, chociaż dziwi mnie ono, bo nasze style pisarskie bardzo się od siebie różnią. Jo jest znany z brutalnego, ostrego stylu, ja wolę w taki sposób budować nastrój grozy, żeby czytelnicy podskórnie wyczuwali, że gdzieś w pobliżu czai się zło. Mój sposób narracji ma więcej wspólnego ze stylem takich pisarzy, jak Henning Mankell i Hĺkan Nesser.

Jacy twórcy powieści kryminalnych byli dla pana wzorem?
Chyba nie byłbym dzisiaj tym, kim jestem bez Henninga Mankella. Ani jako pisarz, ani jako policjant. Moja przygoda z Mankellem i komisarzem Kurtem Wallanderem zaczęła się w 1993 roku. Byłem w połowie pierwszego roku studiów w Wyższej Szkole Policyjnej, gdy dostałem przesyłkę od mamy. W środku była książka pod tytułem "Morderca bez twarzy" autorstwa Mankella. Przewracając kartki, zauważyłem, że mama pierwsza ją przeczytała i załączyła do niej kartkę na zachętę: "Masz być policjantem. Czytaj!". Zrobiłem, jak mi poleciła - przeczytałem książkę i pomyślałem sobie: właśnie takim policjantem chciałbym być: jak Kurt Wallander. Można powiedzieć, że Mankell wyznaczył moją ścieżkę kariery zawodowej.

Codziennie rano najświeższe informacje, zdjęcia i video z regionu. Zapisz się do newslettera!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto