WISŁA KRAKÓW - LECH POZNAŃ 0 - 0
Sędziował: Jacek Granat z Warszawy - nota 6. Żółte kartki: Burns, Sobolewski - Wojtkowiak, Injac, Zakrzewski. Widzów: 14 tysięcy.
WISŁA: Dolha 6 - Baszczyński 5, Głowacki 7, Cleber 6, Stolarczyk 5 (63. Mijailović) - Błaszczykowski 5, Burns 4, Sobolewski 4, Gołoś 5 - Penksa 6 (80. Dawidowski), Paweł Brożek 4 (63. Paulista). LECH: Kotorowski 6 - Kikut 5, Bosacki 6, Tanevski 6 (68. Drzymont), Wojtkowiak 5 - Zając 6, Injac 5 (61. Dembiński), Murawski 6, Wilk 5 - Reiss 6 (46. Zakrzewski 5), Pitry 5.
Miało być tak: Wielka Sobota, pełne trybuny, świetna atmosfera, piękny mecz i co najważniejsze zwycięstwo Wisły. Było tak: Wielka Sobota, pełne trybuny, na których w pierwszej połowie nie brakowało burd, słaby mecz, słaba skuteczność i kolejny bezbramkowy remis "Białej Gwiazdy". Ci, którzy wierzyli po meczu w Kielcach, że Wisła wreszcie wróciła na właściwe tory, a jedyną rzeczą jaką trzeba poprawić jest skuteczność, srodze się zawiedli. W sobotę widzieliśmy bowiem Wisłę grającą momentami beznadziejnie, nie mającą zupełnie pomysłu na zawiązanie sensownej akcji w ofensywie. Było jeszcze gorzej niż w poprzednich spotkaniach, bo tam było przynajmniej sporo sytuacji. W sobotę można było je policzyć na palcach jednej ręki. W założeniach krakowianie mieli narzucić Lechowi swój styl gry, zdominować drugą linię. Nic takiego nie miało miejsca. "Kolejorz" mocno zagęścił środek pola, z czym wiślacy nijak nie potrafili sobie poradzić. Fatalnie prezentował się Jacob Burns, który nie tylko nie rozdzielał piłek, ale w dodatku notował stratę za stratą, z czego korzystali poznaniacy, wyprowadzając groźne akcje. To zresztą właśnie Lech zaatakował jako pierwszy i już w chwilę po rozpoczęciu gry formę Emiliana Dolhy sprawdził Przemysław Pitry. W 8. min Wisła miała najlepszą okazję przed przerwą. Paweł Brożek ograł w polu karnym Bartosza Bosackiego, ale jego strzał odbił Krzysztof Kotorowski. I to było praktycznie wszystko (!) co wiślacy zaprezentowali wpierwszej połowie, jeśli chodzi o atak. Nie było rozegrania w środku pola, a metodą na sforsowanie obrony Lecha miały być długie podania, z którymi rośli obrońcy radzili sobie bez problemów. Gdy już udało się wyprowadzić akcję oskrzydlającą, to np. Jakub Błaszczykowski nie miał do kogo zacentrować, bo w polu karnym stał osamotniony Paweł Brożek wasyście kilku obrońców. Lech w pierwszej połowie ograniczał się do strzałów z dystansu, zresztą niezbyt groźnych. Najbliżej bramki byli goście akurat w sytuacji, gdy o mały włos Dolhy nie zaskoczył... Marcin Baszczyński. W drugiej części wszyscy liczyli na przebudzenie Wisły. Nic z tych rzeczy, nic się nie zmieniło. Jedyną stuprocentową sytuację "Biała Gwiazda" wypracowała sobie w 82. min, ale Jean Paulista zachował się tak jak ostatnio zwykł to czynić, czyli strzelił w bramkarza. I tak zakończył się mecz, który zamiast być smakowitym świątecznym kąskiem, okazał się zwykłym wielkanocnym zakalcem. W tym momencie zasadne wydaje się pytanie co dalej z Wisłą? Sezon jest już praktycznie przegrany. Jest zatem czas na zastanowienie się, w jakim kierunku powinna zmierzać "Biała Gwiazda". Na pewno jednak nie w tym, co obecnie.
Świątek w finale turnieju w Rzymie!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?