Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Grypa i koronawirus nałożą się na siebie. Co się wtedy stanie? Doktor Lidia Stopyra nie ma wątpliwości

Patrycja Dziadosz
Patrycja Dziadosz
Twindemia to termin, który coraz częściej pojawia się nie tylko w mediach, ale również w wypowiedziach lekarzy jak i ekspertów. Oznacza jednoczesną epidemię COVID-19 i grypy, który atakuje z nadejściem sezonu jesienno-zimowego. Jak zatem będzie wyglądał scenariusz na najbliższe miesiące w i tak już mocno nadwyrężonej polskiej służbie zdrowia? Czy czeka nas podwójne zagrożenie? Na te pytania odpowiada dr Lidia Stopyra, szefowa Oddziału Chorób Infekcyjnych i Pediatrii Szpitala im. Żeromskiego w Krakowie.

Termin twindemia jest połączeniem dwóch angielskich słów: twin (oznaczającego "bliźniaczy lub podwójny") oraz pandemia. Pojęcie po raz pierwszy pojawiło się w jednym z artykułów opublikowanych w sierpniu 2020 w magazynie The New York Times, na temat zagrożenia związanego z nałożeniem się na siebie najbliższego sezonu grypowego oraz pandemii COVID-19.

W Polsce w ostatnich kilku tygodniach odnotowujemy rekordowe liczby zakażeń koronawirusem. Coraz większymi krokami zbliża się jesień, a co za tym sezon infekcyjny. Czy czeka nas zatem czarny scenariusz: grypa i COVID-19 nałożą się na siebie?
Dr Lidia Stopyra: Epidemię grypy mamy co roku. Okresem ze szczytowymi zachorowaniami jest zazwyczaj styczeń, luty i marzec, rzadziej miesiące jesienne. Wyszczepialność na grypę do tej pory w naszym kraju oscylowała poniżej 5 proc. Dla porównania - w Stanach Zjednoczonych ta wartość wynosi 90 proc. W związku z tym epidemia grypy była u nas zawsze bardzo dotkliwa. Niejednokrotnie zdarzały się sytuacje, że całe oddziały pediatryczne mieliśmy zapełnione.

Dzieci musiały leżeć na korytarzach, dla rodziców nie było już miejsca, więc spali tuż obok na karimatach, na podłodze. Wyglądało to naprawdę dramatycznie. Należy też pamiętać, że grypa i koronawirus nie są jedynymi wirusami.

Wydaje mi się, że w dobie koronawirusa zupełnie o tym zapomnieliśmy.

Rzeczywiście, cała uwaga skierowana jest teraz na jeden temat pandemii SARS-CoV-2. A mamy przecież jeszcze np. wirus RS, powodujący duszność, który jest szczególnie groźny dla niemowląt. Największa zapadalność na niego przypada również na okresy
jesienno-zimowe. W sumie wirusów jest kilkadziesiąt, ale nie każdy z nich wykrywamy rutynowo stosowanymi testami. Do tego wszystkiego w tym roku dojdzie covid, który wymaga znacznie surowszego reżimu sanitarnego, niż pozostałe infekcje. Moim zdaniem nie nałożą się więc na siebie tylko wirus grypy z SARSCoV-2 , ale cała gama infekcji.

Co wtedy się stanie?
Kwestia tzw. twindemii ma podwójne znaczenie – równoczesnego występowania epidemii Covid i grypy, obciążenia łóżek szpitalnych, miejsc na oddziałach intensywnej terapii, ale również jednoczesnego zakażenia dwoma patogenami u tego samego chorego. Jeśli bowiem równocześnie zachorujemy na grypę i Covid-19 to objawy i przebieg choroby mogą mieć zdecydowanie cięższy charakter. Są to bowiem dwa wirusy, które uszkadzają nasz układ oddechowy.

W związku z czym jeśli nałożą się na siebie, to jest wysoce prawdopodobne, że będzie większa liczba powikłań, a tym samym wzrośnie ryzyko zgonu.

Wyobraźmy sobie przykład, że mamy pacjenta chorego na COVID-19 z obciążeniami bo np. miał on pierwotnie uszkodzone płuca – tak jak to się dzieje w przypadku chorób nowotworowych czy astmy, ale też, gdy ktoś przez długie lata pali papierosy. Wówczas mamy kilka czynników uszkadzających płuca. Do tego jak się nam nałoży grypa, to na pewno będzie to dużo cięższy przypadek do wyleczenia. Aczkolwiek z grypą mamy łatwiej.

Dlaczego?

Grypa jest cięższą chorobą. Nie sposób w obecnym pandemicznym okresie ukryć objawy grypy i np. chodzić do pracy. A około 80 proc. osób zakażonych SARS-CoV-2 jest bezobjawowych, a co za tym idzie oni nie wiedzą, że zarażają, albo ukrywają łagodne objawy, bo wciąż jest mnóstwo takich którzy uważają, że koronawirus nie istnieje. Jeśli nie powiedzą o takim objawie jak np. utrata węchu czy smaku, w rutynowym badaniu nie sposób to wykryć. Dlatego właśnie w sensie epidemiologicznym grypa jest mniej groźna, choć drogi przenoszenia są praktycznie takie same. Należy pamiętać również o tym, że przeciwko grypie mamy szczepionkę oraz leki przeciwwirusowe.

Tylko, że dostanie tej szczepionki aktualnie graniczy z cudem. W aptekach powstały nawet listy oczekujących.
To prawda. Dostępnych jest niespełna 2 mln szczepionek, a chętnych do szczepienia blisko 30 mln osób. Nigdy, w ciągu swojej ponad dwudziestoletniej pracy jako lekarz nie obserwowałam, takiego zainteresowania szczepieniami. Słyszałam już przeróżne historie jak pacjenci walczą o te szczepionki, i jak je zdobywają. Trafiają się nawet tacy, którzy przywożą je z zagranicy. To bardzo smutne, bo od lat apelujemy właśnie o szczepienia przeciw grypie, cóż jednak z tego, jak szczepionka jest praktycznie nie do dostania. Spokojnie mogliśmy się do przygotować, bo tę sytuacje można było przewidzieć i zadbać o to, aby teraz szczepionki były dostępne. Szczepienia na grypę sprawiają bowiem, że albo na nią nie zachorujemy, albo przebieg tej infekcji będzie dużo łagodniejszy i bez powikłań. W związku z tym gdybyśmy zaszczepili się niemal wszyscy to w znaczny sposób poprawiłoby to sytuację dostępności łóżek szpitalnych, kolejek do porady w POZ itp.

Można więc śmiało powiedzieć, że nic nas nie nauczyła sytuacja z marca, kiedy na gwałt rząd kupował maseczki czy respiratory. Również dziś mało kto chyba myślał i teraz o grypie i drugiej czy trzeciej trzeciej fali koronawirusa.

Od kilku dni, kiedy wskaźniki zakażeń poszybowały w górę, słyszmy wypowiedzi polityków i osób z rządu, że "spodziewaliśmy się wzrostu zakażeń”. Skoro więc czegoś się spodziewaliśmy, to dlaczego się do tego nie przygotowaliśmy?

Skupiamy się na tym, którą falę koronawirusa aktualnie mamy, a tymczasem najważniejsza kwestią nie jest to, która to jest fala, tylko jaka ona będzie wysoka. Fala może być nawet dziesiąta. Ważne jest, żebyśmy podjęli takie działania, aby spadły ilości zakażeń.

Co Pani zdaniem - z punktu widzenia lekarza zakaźnika z wieloletnim stażem - w tej sytuacji, z którą mamy teraz do czynienia, wydaje się największym zagrożeniem?
To, że zaczyna brakować miejsc w szpitalach. A szczególnie, że zaczyna brakować miejsc na intensywnej terapii, tak jak to ma miejsce np. w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie. Jesteśmy o krok od tego, że będziemy musieli decydować, kogo ratować, a kogo nie. W naszym szpitalu oddział dla dorosłych również jest pełny. W ostatnich dniach była taka sytuacja, że 50 pacjentów z covidem oczekiwało na miejsce na oddziale zakaźnym, a ich po prostu nie było. Jeśli chodzi o dzieci, to sytuacja jest nieco lepsza, ale oddział szybko się zapełnia. Trzeba jednak pamiętać, że w okresie jesienno-zimowym musimy również hospitalizować najmniejszych pacjentów z grypą, których nie możemy zaszczepić, a zazwyczaj infekcji towarzyszy ciężkie zapalenie płuc. Myślę, więc że i nam niedługo braknie miejsc. A to dopiero początek sezonu infekcyjnego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Grypa i koronawirus nałożą się na siebie. Co się wtedy stanie? Doktor Lidia Stopyra nie ma wątpliwości - Gazeta Krakowska

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto