Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dramatyczny poród w szpitalu. Rzecznik Praw Pacjenta bada sprawę

Bartosz Dybała
Bartosz Dybała
Córka pani Moniki ledwo przeżyła poród w krakowskim szpitalu. Kobieta rodziła siłami natury, a twierdzi, że powinna mieć cesarkę. Sprawę na nowo bada prokuratura, a teraz postępowanie wyjaśniające wszczął Rzecznik Praw Pacjenta.

CZYTAJ TAKŻE: Dramatyczny poród w krakowskim szpitalu. Lekarze powinni wykonać cesarskie cięcie?

- Rzecznik sprawdza, czy w tym przypadku nie doszło do naruszenia prawa pacjentki do świadczeń zdrowotnych, odpowiadających wymaganiom aktualnej wiedzy medycznej - informuje Agnieszka Chmielewska z biura Rzecznika Praw Pacjenta. Bartłomiej Chmielowiec wystąpił również do prezesa Sądu Okręgowego w Krakowie o przekazanie informacji na temat prowadzonego postępowania. - Obecnie oczekuje na wyjaśnienia ze strony placówki oraz informacje z krakowskiego sądu - dodaje Chmielewska.

Przypomnijmy, że w czerwcu 2011 r. Monika Noworyta zgłosiła się do Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. Powodem były bóle, towarzyszące ciąży. Kobietę przyjmuje młoda lekarka i robi badanie USG. Aparat nie oblicza masy ciała dziecka, ponieważ znajduje się poza skalą urządzenia (obejmuje płody do 5000 g). Mimo to medycy decydują, że kobieta urodzi siłami natury.

- Wyszła główka, ale ciężko. W pewnym momencie barki dziecka się zaklinowały - wspomina pani Monika. Z jej relacji wynika, że ciężko przebiegający poród dostrzega lekarz, który oprowadza studentów po szpitalu. Postanawia pomóc. - Nie było postępu. W pewnym momencie zaczęłam coś połykać. Nie mogłam nadążyć. Okazało się, że to krew - mówi kobieta. Gdy w końcu dziecko przychodzi na świat, matka nie słyszy jego płaczu. Z dokumentacji, do której dotarliśmy, wynika, że pierwszy okres porodu trwał 5 godzin i 30 minut. Drugi nieco ponad pół godziny. Wszystko przebiegało bez zastrzeżeń do momentu zaklinowania się barków. - Dla mnie to była wieczność - wyznaje pani Monika. Jej córka urodziła się w tzw. głębokiej zamartwicy okołourodzeniowej i z porażeniem splotu barkowego. - Lekarka powiedziała, że jak mamy wybrane imię dla dziecka, to żebym powiedziała, bo w razie czego ksiądz ochrzci - opowiada kobieta. Dopiero po miesiącu mogła zabrać dziecko ze szpitala. Do dziś prawa rączka dziewczynki nie jest do końca sprawna, trzeba ją rehabilitować.

Po dramatycznym porodzie krakowska prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie nieumyślnego narażenia pani Moniki i jej córki na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Śledczy piszą wprost, że błędem było „nie zakwalifikowanie Moniki Noworyta do porodu w drodze cesarskiego cięcia, albowiem wynik badania USG wskazywał na to, że płód jest ogromny - pozostawał poza skalą aparatu”.

Zdaniem śledczych w takiej sytuacji badanie USG powinno zostać powtórzone przez doświadczonego lekarza. Prokuratura pisze, że młoda lekarka, która przeprowadziła badanie, dokonała co prawda pomiarów parametrów płodu, ale nie wzięła ich pod uwagę i właściwie nie zinterpretowała. Mimo to śledczy postanowili... umorzyć śledztwo „wobec stwierdzenia braku danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa”. Ich zdaniem nie można było m.in. stwierdzić, do jakiego momentu możliwe było przeprowadzenie kolejnego badania USG.

- Trudno jest mi skomentować fakt, że mimo upływu 7 lat i zgromadzeniu obszernego materiału dowodowego, nie udało się ustalić, czy ktoś ponosi odpowiedzialność za to, że nie wyciągnięto wniosków z badania USG, przeprowadzonego przy przyjęciu ciężarnej do szpitala - komentuje Jolanta Budzowska z kancelarii BFP, pełnomocniczka rodziny Noworytów. Jej zdaniem badanie ewidentnie świadczyło, że płód jest ogromny. Ponadto wykazało, że obwód brzuszka dziecka był większy od obwodu główki o 11 cm. Zachodziło więc duże ryzyko, że barki mogą utknąć w kanale rodnym.

Śledczy wrócili jednak do tej sprawy. - Po umorzeniu postępowania sprawa była badana w ramach zwierzchniego nadzoru służbowego. Polecono podjęcie postępowania i zasięgnięcie uzupełniającej opinii biegłego z Zakładu Medycyny Sądowej - mówi Janusz Hnatko, rzecznik krakowskiej prokuratury. Do śledczych opinia ma trafić w listopadzie.

Pani Monika domaga się też przed sądem 450 tys. zł zadośćuczynienia dla dziecka, a także 240 tys. dla siebie i męża. Dlaczego sprawa do dziś nie doczekała się rozstrzygnięcia? Okazuje się, że sąd ma m.in. problem z pozyskaniem opinii biegłych. - Placówki medyczne i rehabilitacyjne w Polsce, do których sąd się zwrócił, nie podjęły się jej sporządzenia - mówi Beata Górszczyk, rzecznik krakowskiego Sądu Okręgowego. Zapewne dojdzie do tego, że ostatecznie krakowski sąd powoła indywidualnych biegłych z list prezesów sądów okręgowych w Tarnowie i Nowym Sączu.

Co na to wszystko szpital? - Do czasu zakończenia procesu nie możemy wypowiadać się na temat sprawy - informuje Maria Włodkowska, rzeczniczka placówki.

KONIECZNIE SPRAWDŹ:

FLESZ: Bezpieczne dziecko. To musisz wiedzieć

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziwne wpisy Jacka Protasiewicz. Wojewoda traci stanowisko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Dramatyczny poród w szpitalu. Rzecznik Praw Pacjenta bada sprawę - Gazeta Krakowska

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto