Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Był legendą Wisły Kraków, teraz prowadzi dom spokojnej starości w USA. Michał Wróbel ułożył sobie życie za Oceanem [ZDJĘCIA]

Jerzy Filipiuk
Jerzy Filipiuk
Michał Wróbel z żoną Haliną ułożyli sobie życie w USA
Michał Wróbel z żoną Haliną ułożyli sobie życie w USA Archiwum rodzinne
Sylwetka. Przed laty Michał Wróbel zachwycał kibiców Wisły Kraków efektownymi rajdami. Był mistrzem Polski, świetnie grał w europejskich pucharach. Dziś mieszka w pobliżu Los Angeles. Wraz z żoną, która kiedyś oglądała go na piłkarskiej murawie, prowadzi dom spokojnej starości. [Tekst z 2019 roku; Michał Wróbel 3 grudnia 2020 roku skończył 63 lata].

- Mam wspaniałą żonę, piękny dom z ogrodem, dochodowy biznes, dwa mercedesy. I jak tu nie cieszyć się życiem? - mówi były świetny lewoskrzydłowy „Białej Gwiazdy”, jej wychowanek.

Nie kryje, iż czuje satysfakcję, że fani o nim nie zapomnieli: - Pieniądze można zarobić, ale na pamięć trzeba sobie zapracować. Cieszę się, że mnie się to udało. A pamięć jest nieśmiertelna.

Przekonała się o tym jego obecna małżonka Halina, gdy przyleciała do Krakowa na pogrzeb ojca. Kiedy taksówkarzowi zdradziła, że jest żoną Michała Wróbla - a zapewnia, iż zawsze chciała wiedzieć, jak go kibice wspominają - ten po chwili zaskoczenia zrewanżował się jej komplementem pod adresem wiślaka: - Na boisku to był wariat, ale wszyscy go kochaliśmy.

Kochali go fani za nutkę futbolowego szaleństwa. Wróbel uwielbiał rajdami lewą stroną boiska mijać kilku rywali. Swoich przeciwników nieraz doprowadzał do furii, ratowali się więc faulami. Koledzy z drużyny często nie mogli się doczekać na jego podania. Wróbel nie był tak szybki jak inny lewoskrzydłowy Wisły Marek Kusto, ale równie - w dobrym tego słowa znaczeniu - nieobliczalny, potrafiąc zaskoczyć niekonwencjonalnymi zagraniami. Ze względu na swój sposób gry często miewał urazy.

- Wykonywałem zwody, których nie wyuczyłem się na treningach, ale miałem je we krwi. To leżało w mojej naturze. Przyznaję, że za dużo dryblowałem, łapałem kontuzje przez własną głupotę. Kiedyś zerwałem więzadła krzyżowe, miałem nogę w gipsie przez trzy miesiące. Ale jak już coś zacząłem, to chciałem skończyć. Minąć rywala i strzelić. Gra w piłkę była dla mnie wszystkim. Dziś mam satysfakcję, że kibice zapamiętali mnie właśnie z takiego sposobu gry - tłumaczy Wróbel.

Grał bez ochraniaczy, bo bez nich lepiej się czuł. Często był zmieniany w trakcie gry, także z powodu urazów. Był lubiany przez kolegów, ale na boisku nie dawał sobie w kaszę dmuchać. Gdy ktoś mu zwracał uwagę lub czymś dopiekł, wkurzał się. - Jeśli miałem coś komuś odpowiedzieć, robiłem to, obojętnie, czy był starszy czy młodszy ode mnie.

Słabiej grał głową, ale właśnie nią pokonał m.in. dwóch reprezentacyjnych bramkarzy - Józefa Młynarczyka i Zygmunta Kalinowskiego. Tego pierwszego, gdy grał jeszcze w Odrze Opole. - „Młynarz” chciał wybić piłkę po czyimś strzale, ale trafił nią w poprzeczkę. Piłka odbiła się potem od mojej głowy i wpadła do bramki - śmieje się Wróbel.

W 209 meczach ekstraklasy zdobył 32 gole. W dziewiątym z nich, z Lechem Poznań (4:1 w Krakowie) - jeszcze jako 18-latek! - zaliczył hat-trick. W 1978 r. z kolegami sięgnął po mistrzostwo Polski.

Kibice zapamiętali też jego udane występy w europejskich pucharach. Zachwycił ich już w debiucie - w 1976 r. w Glasgow w spotkaniu Pucharu UEFA - gdy szalał na boisku Celticu (2:2). Po rajdzie strzelił bramkę na 2:1.

- Przed meczem miałem wysoką temperaturę, prawie 40 stopni Celsjusza, ale nasz masażysta przekonywał mnie, że to tylko trema. Po spotkaniu, gdy byłem w basenie, czułem dreszcze i trafiłem do łóżka - wspomina.

Kłopoty ze zdrowiem przyćmiła radość z cennego remisu i… tajemniczy telefon, jaki odebrał w hotelu. Ktoś łamaną polszczyzną proponował mu spotkanie w celu omówienia… transferu do Celticu. Przekonywał, że już rozmawiał w tej sprawie z kierownictwem klubu. Wróbel nie przystał jednak na tę propozycję. Zdawał sobie sprawę, że na legalny transfer nie ma szans, bo wtedy zgodę na niego mogli otrzymać piłkarze po trzydziestce, a on miał dopiero 18 lat. A pozostanie za granicą nie wchodziło w grę.

Inna sprawa, że myślał, iż ktoś z wiślackiej ekipy go po prostu wkręca: - Podejrzewałem lubiącego robić kawały Stanisława Goneta lub Zdzisława Kapkę. Koledzy z drużyny nawet po latach zapewniali mnie jednak, że to nie oni dzwonili wtedy do mnie.

Przekonuje, iż nie żałuje, że nie skorzystał z tamtej oferty.

Po wyeliminowaniu Celticu Wisła trafiła na RWD Molenbeek, z którym zremisowała po 1:1. Odpadła z rywalizacji po karnych.

- W Belgii przy stanie 0:0 trafiłem w słupek. Leszek Lipka chwycił się za głowę, zamiast dobić piłkę. Mogłem jednak pójść za swym strzałem - mówi Wróbel.

W 1979 r. Wisła zmarnowała olbrzymią szansę na awans do półfinału Pucharu Europy. Była od niego o krok w dwumeczu z Malmoe FF. U siebie wygrała 2:1. Po akcji Wróbla wyrównał Adam Nawałka, a po jego podaniu zwycięskiego gola zdobył Kazimierz Kmiecik. W rewanżu Wisła do 66 min prowadziła 1:0, do 72 remisowała 1:1, a mimo to - po błędach m.in. Stanisława Goneta w bramce - przegrała 1:4.

- To było wielkie rozczarowanie. Nie mogłem zrozumieć, jak mogliśmy odpaść z rozgrywek, mając taką zaliczkę. Może zabrakło nam sił? W końcówce meczu rywale nas zgnietli. Żałowaliśmy, że nie awansowaliśmy, tym bardziej, że w półfinale zagralibyśmy z Austrią Wiedeń, na której pokonanie z pewnością było nas stać - mówi Wróbel. Wyklucza, że ktoś z wiślaków sprzedał mecz (bo takie plotki się pojawiły).

W 1981 r. Wisła znów grała z Malmoe FF, tym razem w I rundzie Pucharu UEFA. Przegrała i na wyjeździe (0:2; przy stanie 0:0 Wróbel trafił w słupek), i u siebie (1:3). W 1984 r. w PZP wyeliminowała IBV Vestmann (4:2 i 3:1), ale nie dała rady Fortunie Sittard (0:2 i 2:1). Wróbel w dwumeczach zdobył po golu.

W reprezentacji Polski zagrał trzy razy - w 1979 r. za kadencji trenera Ryszarda Kuleszy: w towarzyskich meczach z Węgrami (74 minut) i Libią (8) oraz w eliminacjach mistrzostw Europy z NRD (24).

- Nigdy się nie zastanawiałem, dlaczego nie otrzymałem więcej szans gry. Następca Kuleszy, trener Antoni Piechniczek, mówił, że jestem zbyt wątły. Ważyłem tylko 65 kilogramów. Nie mogłem przytyć, choć na obozach jadłem podwójne porcje – opowiada.

W 1986 r. Wróbel razem z innym wiślakiem Janem Jałochą trafił do FC Augsburg. Był jego zawodnikiem przez dwa lata.

- Podczas pierwszego sparingu na obozie strzeliłem bramkę. Niestety, w innym meczu rywal skoczył mi na ścięgno Achillesa i noga trafiła do gipsu. Rana źle się goiła. Cały korek buta uderzył w ścięgno i miałem błoto w dziurze. Pomógł mi były lekarz Bayernu Monachium, którego znał prezes mojego klubu. Później grałem w specjalnych butach, ale to już nie było to, tym bardziej, że doznałem kontuzji kolana - mówi Wróbel.

Kolejny rok spędził w półamatorskim klubie VfL Kirchheim unter Teck, w którym jednocześnie szkolił młodzież.

Po powrocie do Polski zajmował się biznesem. Bez powodzenia. Jesienią 1994 grał w Kuchniach Izdebnik, m.in. z Andrzejem Iwanem i innym byłym wiślakiem Adamem Mikosiem.

Iwan w swej książce „Spalony” wspominał, że przed debiutem Wróbla w klubie z Izdebnika ostrzegał go, aby nie dał się sprowokować, tymczasem ten jeszcze przed meczem miał zwyzywać sędziego i dostać czerwoną kartkę.

Wróbel prostuje: - Przez całą karierę grałem z koszulką na spodenkach, bo inaczej, mając długie nogi, wyglądałbym jak pająk. A ten sędzia co jakiś czas kazał mi wkładać koszulkę do spodenek. W końcu powiedziałem mu: „Odczep się ode mnie”. I dostałem kartkę, ale żółtą, a nie czerwoną.

Potem, mając trenerskie uprawnienia, przez kilka lat prowadził m.in. Przemszę Klucze i Grzegórzeckiego Kraków. Okres ten wspomina bardzo mile, ale już wtedy wiedział, że na dłuższą metę praca szkoleniowa nie zapewni mu przyszłości.

Dzięki kontaktom trenerskiej legendy Lucjana Franczaka z osobami z USA, Wróbel na początku poprzedniej dekady poleciał za ocean. Przez 4 lata grał w polonijnym klubie w Kalifornii. Przez 2,5 roku wstawiał okna w domach na dużych osiedlach.

- Młodsi ode mnie zawodnicy szanowali mnie za moje umiejętności. Graliby lepiej, gdyby nie imprezowali. Zwracałem im na to uwagę. I w końcu moje napomnienia dały efekty – wspomina.

Przez 14 lat jego żoną była Małgorzata, która dziś mieszka w Austrii. Ich dzieci też ułożyły sobie życie za granicą: Paulina w Londynie, Krzysztof w Wiedniu. Dzięki córce Wróbel jest dziadkiem (ma troje wnucząt).

Halinę Maślankę poznał w 2003 r. w USA, choć ta urodziła się w Krakowie i mieszkała... niedaleko Wróbla (na Ruczaju; on na Matecznym). Ba, ona - za sprawą męża, kibica Wisły, który zabierał ją na mecze przy Reymonta - przed laty oglądała Wróbla w akcji na boisku.

Do USA przyleciała w 1984 r. z Włoch, gdzie była tłumaczką języka włoskiego (jej siostra Teresa miała narzeczonego z tego kraju). Ale ciągnęło ją do Ameryki. W USA po rozwodzie została z trójką dzieci (Jonathan uprawia baseball, a Katarzyna i Wioletta są absolwentkami uniwersytetu). Poświęciła się wychowywaniu dzieci, ale i ciężko pracowała.

- Byłam kelnerką przez 18 lat, pracowałam w restauracji i opiekowałam się starszymi ludźmi. Zdarzało mi się nocować w samochodzie. Kiedyś ze zmęczenia zasnęłam za kierownicą, na szczęście nic mi się nie stało. Ale ja uwielbiam ciężką pracę. Jestem przykładem, że samotna matka z trojgiem dzieci potrafi dać sobie radę w życiu - mówi pani Halina, która - dodajmy - jest poliglotką (zna aż siedem języków: polski, angielski, włoski, hiszpański, niemiecki, rosyjski i bułgarski).

Wróbla poznała, gdy zaprosiła do swojego domu koleżanki ze znajomymi. Od razu wpadli sobie w oko.

- Michał bardzo mi się spodobał. Był niesamowicie zabawny. Pamiętałam go jeszcze przed laty z boiska, na którym urządzał show. Często bywałam na stadionie Wisły, oglądałam go także w telewizji - mówi pani Halina.

- Okazała się bardzo ładną kobietą. Spodobał mi się także jej luz, to, że była wesoła, choć wtedy wróciła do domu po nocnej zmianie. Przespała się pół godziny i urządziła przyjęcie dla gości - mówi Wróbel, który młodszej o rok krakowiance oświadczył się już dwa miesiące później.

Mieszkają w Stevenson Ranch, dzielnicy Santa Clarita koło Los Angeles. Mają piękny, dwupiętrowy dom, w którym od 2008 r. opiekują się starszymi osobami (mieszkającymi na dole). Pomagają im dwie osoby. Przez 7 lat mieli też restaurację.

- Mamy licencję na opiekę nad sześcioma pacjentami, ale będziemy mieć ich dwunastu, gdy powstanie drugi dom. Marzy mi się, abyśmy mieli aż pięć takich domów. Starszym ludziom staramy się okazywać dużo ciepła, cierpliwości. Robimy wszystko, aby ich ostatnie lata w życiu były jak najpiękniejsze. Mają dobre warunki do odpoczynku, piękny ogród do dyspozycji - zapewnia pani Halina. I dodaje: - Marzyłam, by mieć taki biznes. Mam zamiłowanie do gotowania, lubiłam szczególnie karmić bezdomnych. Dom starców to dla mnie połączenie mojej głowy do interesu z miłością do ludzi.

Były piłkarz świetnie odnajduje się w nowej roli - opiekuna ludzi z demencją, chorobą Alzheimera.

- Michał najpierw pomagał mi w restauracji: gotował, zajmował się kasą i obsługą klientów. Teraz sprawdza się w domu starców. Jest „złotą rączką”. Potrafi rysować, malować, jest majsterkowiczem. Wymienił okna, zrobił meble, pomalował ściany, a na piątą rocznicę naszego ślubu namalował obraz - chwali męża pani Halina. I dodaje: - Nadal interesuje się sportem. Uwielbia czytać, czasem do drugiej w nocy, książki o polityce i właśnie o sporcie.

Od czasu wyjazdu do USA Wróbel przyleciał do Krakowa tylko raz - w grudniu 2007 r. Nie zdążył wpaść na stadion Wisły, ani spotkać się z kolegami. Jego żona zapewnia, że za kilka lat wrócą na stałe do rodzinnego Krakowa. Do ciepłej Kalifornii będą wpadać tylko zimową porą.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Był legendą Wisły Kraków, teraz prowadzi dom spokojnej starości w USA. Michał Wróbel ułożył sobie życie za Oceanem [ZDJĘCIA] - Dziennik Polski

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto