Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bogdan Zając: Mogłem zostać trenerem Wisły Kraków

Bartosz Karcz
Bartosz Karcz
Archiwum prywatne Bogdana Zająca
- Gdybym powiedział, że chcę być trenerem Wisły, to bym nim wtedy został. To była bardzo konkretna propozycja i potrzeba było tylko mojej akceptacji. Mieliśmy jednak z Adamem Nawałką plany, związane z reprezentacją jeszcze na kolejne dwa lata, do mistrzostw Europy. Przed mistrzostwami świata nie brałem pod uwagę, że po mundialu możemy rozstać się z kadrą. Dlatego podjąłem taką decyzję, że Wisły nie przejmę- mówi Bogdan Zając, były piłkarz m.in. Wisły Kraków, od wielu lat asystent Adama Nawałki, zarówno w klubach, jak i reprezentacji Polski.

- Od 31 marca, czyli od rozstania z Lechem Poznań, nie ma pana na ławce trenerskiej. Co u pana słychać?
- Pół żartem, pół serio jak to mówi moja żona FC Kanapa. Jak ostatnio to powiedziałem w wywiadzie telewizyjnym, zadzwoniła koleżanka do żony i pyta, Dorotka, a gdzie to jest bo nie kojarzę…? Wtedy się roześmiała, że w domu w salonie na kanapie… Powiem szczerze, że człowieka roznosi na bezrobociu. Niekiedy mam jednak co robić. Jeżdżę na zaproszenia na Kursy trenerskie gdzie wykładam, jak również sam też się dokształcam.

- Współpraca z Adamem Nawałką będzie kontynuowana, czy doszedł pan już do wniosku, że warto pójść swoją drogą?
- Jesteśmy w stałym kontakcie z trenerem Nawałką. Często się widzimy, umawiamy się na kawę i dyskutujemy na tematy piłkarskie. Są dwa warianty. Jeśli trafi się możliwość wyjazdu z trenerem za granicę, to jestem jak najbardziej na tak. Na razie jest jednak wiele zapytań, ale nic konkretnego się nie podziało. Jeżeli pojawi się ciekawa oferta pracy tylko dla mnie, to jestem gotowy podjąć wyzwanie. W tym zawodzie ciężko jednak coś zaplanować. Bo muszą być zainteresowane dwie strony. Były zapytania z I, II ligi, były tematy, które rozważałem. Jestem otwarty na propozycje. Dla mnie nie jest problemem liga, w której miałbym pracować, a bardziej to, jaki jest pomysł na klub, na drużynę.

- Z Adamem Nawałką współpracujecie od dziesięciu lat. Można powiedzieć, że tworzycie zgrany duet.
- Na ławce trenerskiej rzeczywiście współpracujemy od 2008 roku, gdy trener Nawałka prowadził GKS Katowice. Później był Górnik Zabrze, reprezentacja Polski i Lech Poznań. Trochę tych lat rzeczywiście się uzbierało.

- Można powiedzieć, że współpraca z takim trenerem jest lepsza niż wszystkie szkoły trenerskie?
- To dwie różne rzeczy. Szkoły, kursy trenerskie dają podbudowę, bazę w tym zawodzie. Można z nich bardzo dużo wynieść. Współpraca z takim trenerem, człowiekiem, jak Adam Nawałka, to jest natomiast piłkarski uniwersytet, tego w żadnej książce nie przeczytamy. To trzeba przeżyć… Zresztą nasza współpraca jest znacznie dłuższa niż te dziesięć lat, bo przecież byłem zawodnikiem drużyn, które prowadził trener Nawałka. To dzięki tej relacji doszło później do naszej współpracy już na zasadzie trener - asystent. Jeszcze gdy byłem zawodnikiem, często słyszałem z ust Adama Nawałki, że mamy jeszcze wspólnie wiele do zrobienia, że widzi mnie kiedyś w roli swojego asystenta w przyszłości. Tak też się stało. Myślę, że szef zauważył u mnie pewne cechy, które pozwalały myśleć, że mogę zostać trenerem.

- A pan w czasach kariery piłkarskiej też myślał, że po jej zakończeniu trafi na trenerską ławkę?
- Gdybym powiedział, że od dziecka chciałem być trenerem, to zabrzmiałoby śmiesznie. Cechy przywódcze miałem już jednak od małego. Jeszcze nawet nie grałem w piłkę w klubie, a już organizowałem mecze osiedlowe, międzyklasowe, czy międzyszkolne w Jarosławiu. Wszyscy wiedzieli, że potrafię dobrze to zorganizować. Zawsze wybierano mnie kapitanem. Do dzisiaj zresztą koledzy dzwonią do mnie czasami, gdy trzeba zorganizować jakieś spotkanie. Teraz też chcę 8 września w Jarosławiu zebrać naszą wiślacką paczkę by zagrać mecz charytatywny dla mojego przyjaciela Arka Sękiewicza, z którym razem się wychowywaliśmy, graliśmy od najmłodszych lat w piłkę, a teraz ciężko zachorował. Spotkamy się na boisku jak za dawnych lat. Przy okazji policytujemy kilka ciekawych gadżetów, nie tylko piłkarskich. Już dziś zapraszam kibiców w Jarosławiu by zobaczyć ponownie „Białą Gwiazdę” w akcji.

- Co najbardziej ceni pan sobie ze współpracy z trenerem Adamem Nawałką? To, że mógł pan z nim pojechać na mistrzostwa Europy, a następnie mistrzostwa świata?
- Wyjazd na mistrzostwa Europy czy świata to był owoc ciężko wykonanej pracy przez cały sztab, drużynę. Być drugim trenerem w reprezentacji to jest nobilitacja, to też jest bardzo ważna funkcja. Były w tej naszej współpracy sukcesy, ale tak jak w sporcie, były też porażki. Człowiek w tym wszystkim mógł się zahartować. Najważniejsza jest analiza i wyciąganie wniosków. Bo to jest nauka, jak radzić sobie w trudnych momentach. Można powiedzieć, że te liczne analizy, których dokonywaliśmy, utwierdzały nas w przekonaniu, że obrany kierunek jest słuszny. A że nie zawsze się wygrywa, to jest w sporcie normalna sprawa, bo po drugiej stronie jest jeszcze przeciwnik. Można wiele zaplanować, przygotować, ale później jeden błąd sprawia, że nie jest się w niebie, tylko w piekle. Ostatnie mistrzostwa świata to potwierdziły.

- Specyfika pracy trenerskiej przy okazji tak dużych turniejów rzeczywiście mocno się różni od tego, z czym stykał się pan w klubie, czy nawet w kadrze, ale podczas eliminacji?
- To zupełnie inny świat. Generalnie kadra, a praca w klubie to dwie różne sprawy. A co do samych mistrzostw świata i Europy to również są dwie zupełnie różne imprezy. Ostatnio byłem na wykładach w Szkole Trenerów, gdzie pokazywałem różnice parametrów motorycznych, jakie nasza reprezentacja miała na mistrzostwach świata i Europy. Chciałem uświadomić trenerom, że na mundialu, choć przegraliśmy, również wykonaliśmy ogromną pracę, jak podczas mistrzostw Starego Kontynentu. Tylko, że na mistrzostwach Europy wyszliśmy z grupy i to zostało zupełnie inaczej ocenione. A jak jest niepowodzenie, to jest fala krytyki, ale w sporcie tak już to jest. Dlatego idealnie byłoby wykorzystać kiedyś te doświadczenia chociażby w pracy w reprezentacjach młodzieżowych.

- To na czym polegała główna różnica. Chce pan powiedzieć, że na mundialu były mocniejsze drużyny?
- Tak. Nie ma co kryć, że drużyny, z którymi graliśmy już w meczach towarzyskich przed mistrzostwami świata, były o wiele mocniejsze od tych, z którymi rywalizowaliśmy w eliminacjach. Nawet Duńczycy, Czarnogórcy czy Rumunii prezentowali niższy poziom od Urugwaju, Meksyku, Chile czy Nigerii. My doskonale wiedzieliśmy, co nas czeka w meczach grupowych. To media wykreowały nas na faworyta grupy, a my świetnie zdawaliśmy sobie sprawę ze skali trudności. Mistrz Azji, Mistrz Afryki i trzecia drużyna Ameryki Południowej. Wiedzieliśmy, że wygrać z którymkolwiek z rywali nie będzie łatwą sprawą, a trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i skutecznym w każdym elemencie gry, aby osiągnąć korzystne rezultaty. Życie pokazało, że do meczu z Senegalem byliśmy dobrze przygotowani. O porażce zadecydowały kuriozalne bramki po przypadkowych błędach indywidualnych. To był zbieg niekorzystnych zdarzeń. Nam takie błędy, jakie skumulowały się w tym jednym meczu, nie przytrafiły się przecież wcześniej przez cały okres pracy z kadrą. To była jedna sprawa. Druga różnica jest taka, że przed mistrzostwami Europy praktycznie wszyscy zawodnicy grali regularnie, byli zdrowi. Przed mundialem natomiast było wiele problemów z kontuzjami, kilku piłkarzy miało problem z grą w swoich klubach. Niektórzy nie mieścili się nawet do kadry meczowej w niektórych spotkaniach. A jak jest brak regularnej gry, to później daje to o sobie znać w stykowych momentach spotkania, gdy o wyniku decyduje jedno, czy drugie dotknięcie piłki. I mecz z Senegalem tak można podsumować. Zabrakło nam błysku, który jest wtedy u piłkarza, gdy gra regularnie, gdy jest w rytmie meczowym i optymalnej dyspozycji. Do tego statystyka tych mistrzostw potwierdziła: jak tracisz pierwszy bramkę, to są małe szanse na odwrócenie losów spotkania, udało się to tylko w 2 meczach na 64 mecze.

- Adam Nawałka znany jest z tego, że jest pedantem. Łatwo było się przystosować do takiej ciężkiej pracy od rana do wieczora?
- Żartobliwie mówiliśmy czasami, że praca z Adamem Nawałką trwa 25 godzin na dobę, osiem dni w tygodniu. Niewiele w tym jest przesady, bo np. telefony o północy, gdy trzeba coś było jeszcze ustalić, dopracować, były normą. Ale w sporcie jest tak, że jak chcesz coś osiągnąć to musisz się temu poświęcić na maksa. U coacha nie ma półśrodków. Albo idziemy na full albo nie ma drugiej opcji…!!! Adam Nawałka pamiętał mnie jeszcze z boiska, że zawsze starałem się dużo analizować, oceniać to, co działo się w czasie gry. Trochę w piłkę grałem, wiele widziałem i dużo przeżyłem. Mam swoje spostrzeżenia i przemyślenia. W futbolu trzeba przy tym być cały czas na bieżąco, bo piłka nożna dzisiaj, a dziesięć lat temu, to już są dwa różne światy. Wszystko się zmienia nawet przepisy w grze.

- Czuje się pan, jak trenerski wychowanek Adama Nawałki?
- Można tak powiedzieć, bo praktycznie wszystko w mojej trenerskiej karierze jest związane z Adamem Nawałką. Sam pracowałem przez rok z juniorami, z którymi awansowałem do Centralnej Ligi Juniorów, ale później to była już współpraca z trenerem Nawałką.

- Powiedział pan wcześniej, że bierze pod uwagę samodzielną pracę. Mało kto jednak wie, że już w połowie 2018 roku mógł pan pójść swoją drogą, bo była poważna propozycja z Wisły Kraków zanim zespół przejął Maciej Stolarczyk. Na przeszkodzie stanęły mistrzostwa świata w Rosji? W Wiśle nie chcieli poczekać aż wróci pan z tego turnieju?
- Chcieli i to bardzo. To była tylko moja decyzja. Gdybym powiedział, że chcę być trenerem Wisły, to bym nim wtedy został. To była bardzo konkretna propozycja i potrzeba było tylko mojej akceptacji. Mieliśmy jednak z Adamem Nawałką plany, związane z reprezentacją jeszcze na kolejne dwa lata, do mistrzostw Europy. Przed mistrzostwami świata nie brałem pod uwagę, że po mundialu możemy rozstać się z kadrą. Dlatego podjąłem taką decyzję, że Wisły nie przejmę. Przesunąłem tę decyzję na za rok, za dziesięć lat, a może już nigdy taka oferta nie padnie. Życie pisze własne scenariusze. Wtedy nie chciałem jednak nikogo zwodzić, choć w Wiśle byli gotowi poczekać do mojego powrotu z mistrzostw świata.

- Żałuje pan dzisiaj, że wtedy nie podjął innej decyzji?
- W życiu sportowym nigdy niczego nie żałowałem… No, może raz, gdy wykluczono nas z rozgrywek europejskich na jeden rok po mistrzostwie Polski w 1999 roku. Gdyby człowiek wiedział, że się przewróci, to by szybko usiadł… Widocznie tak miało być. Widocznie nie było mi dane w tamtym czasie objąć Wisły. Może jeszcze kiedyś w przyszłości będzie taka okazja. Odchodząc z Wisły jako piłkarz powiedziałem sobie, że kiedyś tu wrócę jako trener, by osiągnąć to czego nie udało mi się jako zawodnik… Mam swoje marzenia.

- A jak patrzy pan na dokonania Macieja Stolarczyka, to podoba się panu jego pomysł na Wisłę?
- Maciek, Radek Sobolewski, Mariusz Jop to są moi bardzo bliscy koledzy. Najbliżej jestem z Mariuszem z którym spędziliśmy wiele czasu. Często z nimi rozmawiam. Pamiętam początek poprzedniego sezonu, który był średni jeśli chodzi o wyniki. I była wtedy taka nasza rozmowa po jednym ze spotkań zakończonych remisem, gdy powiedziałem im, że idą w dobrym kierunku, żeby byli konsekwentni w tym co robią, bo widać, że droga, którą obrali jest właściwa. Wisła grała już wtedy bardzo dobrą piłkę. Widać było, że jest tylko kwestią czasu, żeby przyszły za tym wyniki. Śmiem twierdzić, że jesienią 2018 roku Wisła grała najlepszą piłkę w Polsce! Później były pewne zawirowania w klubie, doszło do ubytków, a jednak cały ten sztab świetnie sobie z problemami poradził. Do ich pracy trzeba podchodzić nie tylko przez pryzmat samych wyników sportowych, ale również warunków, w jakich pracowali. Dzisiaj stabilizacja w Wiśle jest większa, ale cały czas sytuacja jest bardzo trudna. Jest całkiem nowy zespół. Trzeba to budować od początku, a jednocześnie zdobywać punkty.

- Jak patrzy pan na formę takiego Pawła Brożka, z którym miał pan okazję jeszcze grać, to co pan sobie myśli?
- Jeśli Pawłowi zdrowie dopisze, to jestem zdania, że on do „czterdziestki” może być czołowym strzelcem ekstraklasy. Rozmawiałem z nim wiele razy, jeszcze gdy pracowałem w reprezentacji, bo nie ma co kryć, że był w kręgu naszych zainteresowań. Jego perypetie zdrowotne sprawiły, że w tej kadrze dłużej nie pograł. Zawsze Pawłowi jednak powtarzałem, że jeśli nie będzie miał parcia, żeby w swoim wieku rozgrywać wszystkie mecze od początku do końca, to ma szansę, żeby jeszcze parę razy być królem strzelców tej ligi. Paweł się z tego śmiał, ale ja dzisiaj twierdzę, że jeśli ominą go problemy zdrowotne, to jest kandydatem numer jeden do tytułu króla strzelców. On nie musi grać nawet pełnych spotkań, ale dzięki swoim umiejętnościom, swojej mądrości boiskowej i temu, że ma obok siebie kogoś takiego, jak Jakub Błaszczykowski, jest w stanie spokojnie strzelić minimum dwadzieścia bramek w sezonie.

- Paweł mógł zrobić większą karierę?
- Oczywiście. Miał ogromny talent. Pamiętam zresztą, jak obaj z Piotrkiem wchodzili do zespołu. Mówiło się wtedy nawet, że to Piotrek ma większe możliwości do strzelania bramek. Później jednak zatrzymała się jego kariera przez problemy zdrowotne. Paweł wskoczył natomiast na naprawdę wysoki poziom w piłce seniorskiej. W kolejnych latach Piotrek został przesunięty najpierw do pomocy, później do obrony, a Paweł został snajperem wyborowym. Uważam, że gdyby nie jego zdrowotne perypetie, to stać go było na grę w topowym europejskim klubie.

- Ogląda pan mecze Wisły, jest pan w stałym kontakcie z jej trenerami. Myśli pan, że w obecnej kadrze są młodzi piłkarze, którzy mogą kiedyś wskoczyć na taki poziom jak Paweł Brożek, Jakub Błaszczykowski?
- Kuba i Paweł to Panowie Piłkarze przez duże „P”. Dużo pracy. Determinacja, wytrwałość w dążeniu do celu. To podstawa sukcesu. Na przykład: Olek Buksa ma duże możliwości, ale trzeba do tego bardzo spokojnie i ostrożnie podchodzić. On jest w takim wieku, że trzeba odpowiednio dozować obciążenia bo dopiero dojrzewa, pracować też nad jego głową, żeby się nie zagotowała. Myślę jednak, że to ostatnie mu nie grozi, bo to bardzo świadomy chłopak. Ma też to szczęście, że może korzystać z doświadczenia brata. Wiem, że bardzo dużo rozmawiają, a podpowiedzi Adama mogą Olkowi pomóc wskoczyć szybciej na wyższy poziom. Nie ma co kryć, że Adam szedł dość krętą drogą, żeby dojść tam, gdzie jest obecnie. Olek może tego uniknąć korzystając z doświadczenia starszego brata.

[g]14208725[/g]

- Dzisiaj jest łatwiej młodym piłkarzom wchodzić do drużyn ligowych niż za pańskich czasów, gdy w szatni była mocno zarysowana hierarchia?
- Ja też nie miałem łatwo! Dla chłopaka z III ligi z Jarosławia wejść do wiślackiej ligowej szatni to było wyzwanie. Ale życie pokazało, że się obroniłem. Do samej szatni na pewno młodym dzisiaj jest łatwiej wejść. Kiedyś dla młodego chłopaka, jeśli nie był mocny mentalnie, wejście do szatni pełnej ligowych wyjadaczy było bardzo trudne. Dzisiaj ta młodzież ma bardzo szeroko otwarte drzwi do ligowych drużyn. Jest jednak również aspekt sportowy. Otworzyła się dodatkowa furtka, bo każdy klub musi mieć w kadrze czterech, pięciu młodych zawodników. Dzięki temu tacy piłkarze mają się od kogo uczyć, szybciej wskazują do dorosłej piłki. A największym problemem naszego futbolu jest moim zdaniem zbyt późne wprowadzanie młodych zawodników do dorosłego trenowania i konfrontacji z piłka seniorską.

- Rzeczywiście, przecież w topowych ligach nastolatkowie bywają już podstawowymi zawodnikami, a u nas jeśli ktoś ma dwadzieścia parę lat, to wciąż mówi się o nim, jak o młodym perspektywicznym graczu.
- Wszyscy o tym mówią, ale trzeba sobie też zdawać sprawę z tego, że w Polsce piłkarze dojrzewają dłużej i tak będzie przez kolejne lata.

- Z czego to wynika?
- Z klimatu. Nam uciekają w roku trzy, cztery miesiące, gdy nie można normalnie grać w piłkę, bo jest zima. I tak poszliśmy do przodu bo są sztuczne boiska ale niestety nie zawsze one są w odpowiednim stanie w okresie zimowym. I jak to policzyć, to robią się z tego trzy, cztery lata, przez które młodzi piłkarze wchodzą na dobre do dorosłego futbolu później niż ich rówieśnicy na Zachodzie. Dlatego nie skreślajmy tych którzy mają 21 czy 22 lata, bo nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.

- Jaka jest na to recepta?
- Trening z dorosłymi. U nas często jest tak, że 16, 17-latkowie trenują tylko w juniorach, a później jest zderzenie ze ścianą, gdy wchodzą do dorosłej piłki. Trwa to właśnie kolejne dwa, trzy lata, zanim się zaadoptują, jeżeli ktoś ich wcześniej nie skreśli, albo się zbyt szybko poddadzą. Chwała tym trenerom, którzy pracują w ekstraklasie i nie boją się wprowadzać do drużyny takich młodych chłopców. To jest żmudny proces, ale opłacalny. Pamiętam, że gdy pracowaliśmy w Górniku Zabrze, mieliśmy zawsze na treningach dużo chłopaków z drużyn młodzieżowych. Były nawet pertraktacje w przerwach na kadrę, czy taki jeden z drugim nastolatek ma jechać na sparing z pierwszą drużyną i zagrać piętnaście minut, czy jednak rozegrać cały mecz w drużynie juniorów. Adam Nawałka był zwolennikiem, by ci chłopcy potrenowali z seniorami, pograli w sparingach z dorosłymi. Ale tu ważna jest współpraca trenera pierwszego zespołu z trenerami grup młodzieżowych. Nasza współpraca z trenerem Tomkiem Gorczykiem układała się wzorowo. Nie było później przypadku w tym, że juniorzy Górnika zdobyli wicemistrzostwo Polski. Dzięki temu, że rywalizowali na co dzień z seniorami, to później w meczach juniorskich było im dużo łatwiej. Tak samo było w Wiśle w drużynie Darka Marca, która zdemolowała w finale Cracovię. Ci chłopcy na co dzień grali w III lidze i zdobywali doświadczenie. Dzisiaj dobrym przykładem jest Lech Poznań, który wprowadził swoje rezerwy do II ligi. Widzimy, że pierwsze starcia na poziomie drugoligowym pokazują jak twarda jest dorosła ściana. Ale kilka zderzeń pozwoli im skruszyć ten twardy mur a później będzie już z górki. Oby więcej klubów poszło taką drogą.

- To może zapewnić rozwój polskiej piłce pańskim zdaniem?
- Oczywiście. Dla mnie karygodne jest to, że zespoły w ekstraklasie nie miały drużyn rezerw. Generalnie jest tak, że każdy trener ma swoją specyfikę pracy i każdy trener z każdym sezonem jest mądrzejszy. Teraz kwestią jest, żeby swoją wiedzę przełożyć na zespół. A często bywa tak, że drużyna zmienia się co pół roku, a bywa, że trenerów wymienia się jeszcze częściej. Niestety, u nas w Polsce ciężko o stabilizację. Trenerzy muszą najczęściej reagować na to, co jest tu i teraz. Trudniej o pracę w takim szerszym wymiarze. A tylko konsekwencja, stabilizacja może przynosić dobre rezultaty, co widać na przykładzie pracy Adama Nawałki w Górniku, gdzie właśnie ten czas dostał. Zawodnicy popracowali w Zabrzu przez rok, dwa, trzy przy standardach trenera i później powyjeżdżali do dobrych klubów. Można wymienić kilku chłopaków, którzy grali w Górniku, a z którymi w pierwszym sezonie walczyliśmy o utrzymanie. Po kolejnych dwóch latach ci sami zawodnicy walczyli już o mistrzostwo Polski. Praca zawsze się obroni.

- Sztandarowym przykładem jest tutaj chyba Krzysztof Mączyński, któremu uratowaliście piłkarskie życie, a później zagrał w reprezentacji na mistrzostwach Europy.
- Naszą rolą było wskazanie Krzyśkowi kierunku, jaki powinien obrać. Nasza rola tutaj jest tylko częściowa. Najbardziej swoje piłkarskie życie uratował sobie sam Krzysiek. Wielu zawodników dostaje szansę, ale nie każdy potrafił ją wykorzystać. Krzysiek potrafił. Przyszedł do Zabrza zdeterminowany, chciał udowodnić, że potrafi grać w piłkę i potwierdził to na boisku.

- Wróćmy do pana, bo na początku naszej rozmowy powiedział pan, że inwestuje również w swój rozwój. Wiem, że był pan na stażu m.in. u Carlo Ancelottiego w Napoli. Jak do tego wyjazdu doszło, ile trwał i co panu dał?
- Nie ma co kryć, że pomogła praca w reprezentacji, w której grają również zawodnicy Napoli, Arek Milik i Piotrek Zieliński. Z Arkiem już wcześniej pracowaliśmy w Zabrzu. Na moją prośbę Arek porozmawiał z trenerem Ancelottim i on wyraził zgodę, żebym przyjechał do Włoch na staż. Byłem tam dwa razy. Najpierw pod koniec sezonu. Byłem na meczu u siebie, pojechałem też na spotkanie wyjazdowe ze SPAL. Przebywałem wtedy w Neapolu przez tydzień, uczestniczyłem w zajęciach z perspektywy linii bocznej boiska. Mogłem wymieniać uwagi z trenerami, a później Carlo Ancelotti poświęcił nawet blisko dwie godziny na długą rozmowę. Wtedy Ancelotti zaprosił mnie, bym przyjechał na letnie zgrupowanie, z czego skorzystałem. To też pokazuje wielkość tego człowieka. Czytałem wcześniej jego książki, dobrze przygotowałem się do rozmowy, a w jej trakcie nasunęło się oczywiście drugie tyle pytań. Ta rozmowa jak i obserwacja utwierdziły mnie w przekonaniu, że praca, którą wykonujemy jest na wysokim poziomie. Nie ma jednak w tym przypadku, bo przecież wiadomo, że trener Nawałka czerpie bardzo dużo z włoskiego futbolu. Sam też jeździł do tego kraju na staże, choćby do Fabio Capello. Oglądając treningi w Neapolu, widziałem odzwierciedlenie tego, co my robiliśmy z trenerem Nawałką. Pojawiły się jednak też elementy, które dla niektórych trenerów w Polsce byłyby szokujące.

- Może pan podać przykłady?
- Choćby to, że w okresie przygotowawczym zawodnicy w ogóle nie biegają bez piłki. Inny przykład. Przez cały sezon w ogóle nie używają siłowni do treningu kształtującego moc kończyn dolnych. Oczywiście trener Ancelotti mówił, że jeśli zawodnik chce iść sam na siłownię zadbać o sylwetkę, to idzie, ale on tego nie stosuje. Żartował nawet, że czasami chciałby piłkarzy z tej siłowni wygonić. Jeśli chodzi o kształtowanie dolnych partii mięśni, to mają swoje sposoby, jak nad tym popracować bez wchodzenia do siłowni. Ważna jest też regeneracja po sezonie. Trener Ancelotti podkreślał, że każdy zawodnik po sezonie musi mieć 21 dni przerwy. Rozmawialiśmy też o doświadczeniach trenera z pracy w Niemczech, Anglii, Hiszpanii czy Francji. Wspominał np. o tym, że w Niemczech dobrą sprawą jest krótka zimowa przerwa, której nie ma z kolei we Włoszech, czy w Anglii. Bo to jest czas na zrobienie odpowiedniej podbudowy siły. Teraz w Serie A taką przerwę mają wprowadzić. Dla mnie ten wyjazd to było wielkie doświadczenie. Przyglądnąłem się Napoli z bliska i myślę, że w nowym sezonie mogą skutecznie walczyć z Juventusem o mistrzostwo Włoch.

- Jeśli chodzi o bazę, jaką ma do dyspozycji Napoli, jest duża różnica w porównaniu do Polski?
- Tam się sprowadza najlepszych zawodników na świecie za ciężkie miliony euro i bazy na najwyższym poziomie to standard! Trener z takich gwiazd musi poukładać zespół, a kto, jak kto, ale Carlo Ancelotti potrafi to robić świetnie, co udowodnił w wielu klubach w całej Europie. Natomiast to w czym tkwią największe rezerwy u nas, to ośrodki treningowe. Mamy piękne stadiony ale tylko nieliczne bazy treningowe, które dorównują chociażby tej w Napoli. Dziś szczycimy się jak mamy jedno dobre boisko treningowe w klubach ekstraklasy. A ile klubów ma podgrzewane murawy treningowe? Niektóre nawet jak mają, to i tak z nich nie korzystają bo szkoda płacić za ogrzewanie i wolą trenować na sztucznych murawach.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Bogdan Zając: Mogłem zostać trenerem Wisły Kraków - Gazeta Krakowska

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto