Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

As numer 1 Oskar Kwiatkowski: Jestem lokalnym patriotą. I chcę wznieść polski snowboard na jeszcze wyższy poziom

Krzysztof Kawa
Krzysztof Kawa
Oskar Kwiatkowski podczas gali 10 Asów Małopolski 2023, która odbyła się 29 lutego w Krakowie
Oskar Kwiatkowski podczas gali 10 Asów Małopolski 2023, która odbyła się 29 lutego w Krakowie wojciech matusik / polskapress
Oskar Kwiatkowski został wybrany przez kapitułę redakcji „Dziennika Polskiego” i „Gazety Krakowskiej” Asem numer 1 w plebiscycie 10 Asów Małopolski za rok 2023. Snowboardzista z Białego Dunajca przeszedł do historii snowboardu, jako pierwszy polski mistrz świata w tej dyscyplinie. 27-latek wygrywał także zawody Pucharu Świata, wieńcząc świetny sezon trzecim miejscem w klasyfikacji końcowej slalomu giganta równoległego. Z 27-letnim zawodnikiem AZS Zakopane rozmawiamy o ostatnim występie w historycznych zawodach PŚ w Krynicy-Zdroju, ale także o jego pasjach rowerowo-motocyklowych, wyprawach skitourowych i… siłowaniu się na rękę (nie tylko ze swoim tatą).

Jak pan przyjmuje tytuł Asa numer 1 w Małopolsce?
To że wygrałem w gronie tak znakomitych sportowców jest dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Przed kilku laty zostałem w tym plebiscycie Odkryciem Roku, a teraz jestem Asem z drugą piękną statuetką. To świetna sprawa. Bardzo sobie cenię tę nagrodę. Na stare lata na pewno mi się łezka w oku zakręci, gdy wspomnę tę galę i spojrzę na statuetkę. Ostatni sezon był moim najlepszym w karierze, z historycznym tytułem mistrza świata. Jestem dumny także dlatego, że władze PZN zaufały nam i zorganizowały pierwszy w Polsce Puchar Świata, który odbył się w miniony weekend na Jaworzynie Krynickiej.

W tych zawodach zajął pan miejsca jedenastce i ósme. Wiemy, że pana ambicje sięgały wyżej, ale przecież awans do ćwierćfinału jest świetnym wynikiem, bo potwierdza przynależność do ścisłej światowej czołówki. Tym bardziej, że to na panu, jako reprezentantowi gospodarzy, ciążyła największa presja.
No tak, troszkę tej presji było. Starałem się jej nie ulegać, wyłączyć się na ten start. Drugiego dnia było mi już dużo łatwiej.

Przed pucharowym zjazdem dwukrotnie, z rozmysłem uderzył pan zaciśniętą pięścią w klatkę piersiową. Sposób na koncentrację?
To mój rytuał przedstartowy. Zacząłem tak robić przed kilkoma laty i kontynuuję do dziś. Pomaga mi w skupieniu się tuż przed ruszeniem na trasę.

Jak bardzo przeżywał pan pierwsze zawody Pucharu Świata przed polską publicznością? Jakie są teraz, oceniając na spokojnie, pana odczucia?
Bardzo pozytywne, bo przez to, że jest taka, a nie inna zima, trochę żeśmy się z trenerem przejmowali, jak te zawody wypadną. Czy nie będzie wstydu? Czy nie będzie jakichś totalnie loteryjnych warunków? Okazało się, że organizator zadbał o sól, dzięki czemu trasa była odpowiednia. To dzięki ludziom, którzy przy niej pracowali, zawody w ogóle się odbyły. Warunki były ciężkie, więc trudno, żeby stok był perfekcyjnie przygotowany, niemniej jak na tę pogodę (temperatura ok. 10 stopni Celsjusza – przyp.), to były naprawdę super warunki. Było równie trudno dla każdego, więc sprawiedliwie.

Mówi pan, że było sprawiedliwie, ale przecież panu, przez to, że jest zawodnikiem cięższym od wielu innych, było chyba trudniej?
Rzeczywiście, gdzieniegdzie było miękko, ale w większości śnieg był jednak twardy, zmrożony. Przez to, że miejscami było nierówno, trzeba było jechać bardziej technicznie, a nie mocno siłowo.

Czy zawody, które odbywały się w Polsce, różniły się czymś dla pana, poza sferą emocjonalną, od innych? Mam na myśli organizację, otoczkę. Czy jako organizatorzy stanęliśmy na wysokości zadania?
Sądzę, że w stu procentach stanęliśmy na wysokości zadania i naprawdę to były jedne z lepszych zawodów na świecie. Jak teraz patrzę na chłodno, to widzę, że naprawdę niczego nie brakowało. I wiem, że podobało się wszystkim, którzy przyjechali do nas z zagranicy. Większość z nich nigdy nie miała okazji, żeby być w Polsce. A dzięki tym zawodom zobaczyli, jak wygląda życie w naszym kraju. Teraz już wiedzą i sądzę, że to będzie procentować przez następne lata. Będziemy trzymać krynickie zawody w kalendarzu FIS, a ja będę się starał wyznaczać swoimi wynikami poziom, pokazywać, że jestem w światowej czołówce. Żeby ciągnąć polski snowboard w górę, bo jest trochę młodych, ambitnych zawodników, którzy chcą osiągać sukcesy takie, jak ja. Cieszę się, gdy z nimi rozmawiam i widzę ich nastawienie. Chciałbym, żeby tak to się kręciło, żebym mógł na stare lata poczuć się trochę ich przewodnikiem. Żeby poczuć satysfakcję z tego, że ten pierwszy Puchar Świata w Polsce rozpoczął się od naszych sukcesów. Mówię naszych, bo mam na myśli też Olę Król, z którą ruszyliśmy nasz snowboard jakby na nowo, po tym, jak kiedyś jeździła Jagna [Marczułajtis] i miała duże sukcesy. Staramy się patrzeć nie tylko na wyniki naszych zawodników, bo równie ważne jest to, by było u nas jak najwięcej dobrze obsadzonych zawodów, także niższej rangi, typu Puchar Europy, żeby ściągać tutaj świat. Po to, żeby coraz więcej naszych młodych snowboardzistów w nich jeździło.

No właśnie, jak pan postrzega tych, którzy są za pana plecami? Jest grupka zawodników, ale chyba przede wszystkim zawodniczek, z których w Krynicy nikomu nie udało się wejść do pierwszej szesnastki giganta Pucharu Świata. Czy to oznacza, że między wami jest przepaść?
Wiadomo, to są młodzi zawodnicy i ale myślę, że fizycznie nie ma przepaści między nami. Bardziej chodzi o objeżdżenie i nabranie pewności siebie, bo widać od razu, że większość z nich po prostu boi się, przemawia przez nich na zawodach strach. Mają duży stres i nie potrafią sobie z tym poradzić. W Austrii czy we Włoszech młodzi zawodnicy, mający po 18-19 lat, walczą bez żadnych kalkulacji, bo na co dzień jeżdżą i trenują z pierwszą kadrą. To są najmocniejsze kadry na świecie, więc potem oni czują się na zawodach bardzo pewnie. Nasi młodzi, widząc takich zawodników jak Benjamin Karl od święta, od razu mają pietra.

Jak przezwyciężyć ten problem?
Przez częste jeżdżenie po dużych imprezach. Młodzi zawodnicy powinni jak najwięcej jeździć też z nami, to znaczy ze mną i z Olą oraz z Michałem Nowaczykiem. Powinniśmy jak najwięcej spotykać się na treningach, żeby oni uwierzyli w siebie. Jeśli to zrobimy, to za dwa sezony spokojnie mogą nas doścignąć i być na naszym poziomie. Ja w to wierzę.

Czyli należy stworzyć kooperację pomiędzy kadrą a jej zapleczem. Tu pewnie jest apel do prezesa PZN Adama Małysza, żeby stworzyć szerszą grupę i przeznaczyć na to większe środki.
Sądzę, że działacze PZN doskonale to wiedzą. Ja im nie mam nic do zarzucenia, przeciwnie - związek dobrze zarządza snowboardem i to, co teraz mówię, jest właśnie wynikiem rozmów, jakie się toczą w tym gronie. Ja nie wyrażam tu swojej opinii, bo to wynika z treści rozmów, z trenerem kadry i resztą sztabu szkoleniowego oraz z prezesem. To są ich pomysły. Oni bardzo dobrze wiedzą, co robić i myślę, że tak to poustawiają, że będziemy mieli jeszcze lepsze warunki do trenowania.

Oskar Kwiatkowski podczas gali 10 Asów Małopolski 2023, która odbyła się 29 lutego w Krakowie
Oskar Kwiatkowski podczas gali 10 Asów Małopolski 2023, która odbyła się 29 lutego w Krakowie wojciech matusik / polskapress

Pan ma 27 lat, ale wciąż jest młodym zawodnikiem, w snowboardzie wygrywają przecież nawet 40-latkowie. Można więc powiedzieć, że przed panem jeszcze co najmniej dziesięć lat jeżdżenia na wysokim poziomie.
Zgadza się, ale przecież wygrywają nie tylko starsi, bo młodzi też potrafią stanąć na podium. Ale rzeczywiście to jest optymistyczne dla mnie, bo widzę tych dużo starszych ode mnie, którzy wciąż są w gazie i super jeżdżą. Pięknie się to ogląda, jak przez lata wypracowali technikę i jak płyną po stoku. Cieszy mnie to, że jeśli będę dbać o zdrowie, to będę mógł pociągnąć równie długą karierę. I nie chodzi tylko o mnie, bo Ola ma teraz urlop macierzyński, ale już myśli o powrocie na trasy. Jeśli ja się kiedyś zdecyduję założyć rodzinę, to będę miał nawet łatwiej od niej, bo nie będę musiał robić przerwy w jeździe na desce.

A co po zakończeniu kariery? Uzyskując licencjat w AWF Kraków, ma pan wykształcenie trenerskie i menedżerskie. To kierunek na zawód przyszłości?
Licencjat skończyłem przed kilku laty, w Krakowie, natomiast w tym roku obronię magistra z wychowania fizycznego w AWF Katowice. AWF to bardzo przydatne studia, zawsze człowieka trochę życia nauczą. Wielu studentów po AWF idzie w różnych kierunkach i sobie radzą, a nie tylko ze sportem wiążą swoją przyszłość. Ja sam jeszcze nie wiem, w jakim kierunku pójdę.

Pięć lat temu mówił pan, że zamierza zrobić magisterkę z turystyki i rekreacji...
Zacząłem turystykę i rekreację w Krakowie, ale szybko doszedłem do wniosku, że nie pociągnę tego i zrobiłem sobie wtedy rok przerwy, a później poszedłem na wychowanie fizyczne do Katowic.

Będzie pan bronił pracy magisterskiej w czerwcu?
Taki jest plan, bo zostało mi dużo przedmiotów do zaliczenia z ostatniego semestru, no i pracę trzeba jeszcze napisać.

Jest już jej tytuł?
Właśnie nie do końca. Gdzieś tam trzeba było go wpisać, więc mam coś o porównywaniu moich obciążeń treningowych w różnych sezonach. Promotor mówił jednak, że niekoniecznie to musi być praca, można też napisać artykuł, który zostanie wydrukowany i na podstawie tego artykułu można się później bronić.

Nawet mistrz świata nie samym snowboardem żyje, zapewne ma pan też inne pasje. Czy to prawda, że jedną z nich jest jazda na motocyklu?
W lecie zawsze wybieram motocykl. No i też coraz częściej rower. Jak gdzieś pojadę motocyklem, to później staram się wsiąść na rower czy pobiegać, żeby zrobić trening kardio. Ale fakt, na motocyklach dużo jeżdżę. Mam jeden, teraz trochę niesprawny, bo ostatnio miałem takie zdarzenie na drodze, gdy kierowca zmiażdżył mnie z motocyklem. Na szczęście mi nic się nie stało. To było w dniu wyjazdu do Krynicy.

W środę 21 lutego? W dniu wyjazdu na Puchar Świata?!
Tak, tuż przed wyjazdem do Krynicy. Pojechałem sobie w stronę Zakopanego i kierowca we mnie wjechał. Musiała przyjechać policja, bo on twierdził, że to się zdarzyło z mojej winy. Dostał mandat i sprawa się rozwiązała korzystnie dla mnie. No, ale było dużo stresu. No i motocykl do roboty.

Uderzył w pana duży samochód?
To był pick-up. Zatrzymał się na środku drogi i cofał we mnie z impetem. Gość po prostu się nie rozglądnął, tylko zaczął manewr cofania na środku drogi i zmiażdżył mój motocykl. Ja uciekłem, a motocykl został wciągnięty pod auto i przeciągnięty po szosie. Jestem po oględzinach u rzeczoznawcy i będę go teraz naprawiać.

Gdy słyszę tę opowieść, przypomina mi się wypadek sprzed kilku lat, w którym nie miał pan tyle szczęścia.
To było w 2016 roku, wtedy prowadziłem samochód i wypadek był z mojej winy. Straciłem panowanie na śliskiej drodze. Była śnieżyca, nie dostosowałem prędkości do warunków jazdy i wpadłem czołowo pod autokar Szwagropolu.

I wylądował pan w szpitalu.
Kręgosłup pęknięty w dwóch miejscach, do tego siedem złamanych żeber, odma, bo była przebita opłucna, pokruszone zęby. Wtedy musiałem się pożegnać z sezonem.

Ale wrócił pan do sportu i rozumiem, że nie odczuwa pan żadnych negatywnych skutków tego wypadku? Czy czasem odzywa się ból w kręgosłupie albo w żebrach?
Nie, nie mam żadnych powikłań. Kręgosłup to wiadomo – w snowboardzie są takie same przeciążenia, jak na nartach. Trzeba dbać o plecy, bo często się odzywają. Trzeba robić regeneracje, rozciąganie, bo mięśnie mają tendencję, żeby się skracać, a jak się nie dba o rozciąganie, to zaczynają boleć. Trzeba dbać o zdrowie, bo już nie jestem taki młody, bliżej trzydziestki. Inaczej się trenuje teraz niż wtedy, gdy miałem wypadek jako dwudziestolatek.

Pan jest cały, a motocykl poszedł do remontu.
Tak jest. To turystyczny bmw gs, nie ten duży F1200, tylko F800. Chciałbym zmienić na innego „turystyka”. W tym roku ceny są dosyć wysokie, a interesuje mnie honda africa twin. Właśnie będę się przymierzać i szukać na rynku jakichś fajnych modeli.

Urządza pan sobie w lecie dłuższe wyprawy motocyklowe po Europie?
Jakichś dłuższych to nie, najwięcej jeżdżę na miejscu, na uczelnię do Katowic. Z dalszych wyjazdów to raz pojechałem na Bałkany, samotnie przez Węgry i do Serbii. I w Belgradzie miałem takie zdarzenie, że musiałem zawrócić do domu, bo skrzywiłem lagi. Tak się skończyła wyprawa po Europie.

Motocykl wrócił na lawecie?
Nie, na kołach, tylko że już nie było sensu dalej jechać, bo już się nie prowadził tak dobrze, jak wcześniej, to była męczarnia, a planowałem jechać jeszcze dalej, brzegiem Słowenii.

Jak to się stało? Zahaczył pan o coś rurami w przednim zawieszeniu?
Ludzie różnie jeżdżą w różnych krajach, a tam są bardzo przewrażliwieni, gdy się zaświeci pomarańczowe światło. U nas jak się zaświeci pomarańczowe, to raczej ludzie jeszcze dodają gazu i przejadą skrzyżowanie. A tam po prostu hamują, prawie że z piskiem opon. A motocykl ma dłuższą drogę hamowania, więc tak delikatnie dojechałem do samochodu i wtedy skrzywiłem lagi.

Czyli wyprawa marzeń na motocyklu jeszcze przed panem?
Chciałbym pojechać właśnie przez Węgry, Serbię, Czarnogórę i dojechać do Słowenii, przejechać ją brzegiem morza i wrócić przez Austrię. To moje marzenie i wiem już, że na pewno nie pojadę sam, bo samemu jest ryzykownie. Gdy coś się wydarzy, to jest później problem.

Ma pan jakiegoś kumpla, towarzysza do takiej podróży?
Mam kolegę, który jest jeszcze bardziej zapalonym motocyklistą niż ja. No bo ja dzielę też czas na rower i deskę, a dla niego motocykl jest jedyną pasją. Pewnie więc z nim kiedyś wyruszę w trasę.

A jeśli rower, to jaki - górski czy szosowy?
Mam i górski, i szosowy. Najczęściej jeżdżę na szosowym, bo nie lubię się brudzić, a u nas często leje, więc staram się jeździć na górskim, kiedy nie ma błota i nie jest mokro. Na góry mam enduro elektryczne. To jest fajne, bo mogę zrobić ciekawszy trening. Jak jadę od siebie z Białego Dunajca na Turbacz i z powrotem, to zamykam się w trzy, trzy i pół godziny. A wcześniej, jak jechałem na normalnym górskim rowerze, to mi zajmowało z pięć godzin, więc teraz mam więcej frajdy, bo można pojechać szybciej, a trening w sumie wychodzi wysiłkowo tak samo.

Pan bardziej przelicza treningi rowerowe na godziny niż na kilometry?
Na kilometry też, jak gdzieś sobie jadę kolarką, to minimum 50 kilometrów. W ciągu dnia wychodzi jedna wyprawa. Moja ulubiona trasa prowadzi w stronę Pienin. Tam jest Velo Czorsztyn, piękna ścieżka rowerowa, bardzo popularna w Polsce, bo jedna z piękniejszych, bardzo malownicza. Wychodzi mi nią z domu 93 kilometry.

Spędza pan dużo czasu w kurortach, trenując i startując na desce. Miał pan kiedykolwiek czas, żeby sobie pojechać ot tak, wypocząć, turystycznie?
Rekreacyjnie to dalej od domu nigdy nie jeździłem. Spędzam czas tylko u nas, w Tatrach. Jak cały sezon jesteśmy na walizkach, to rekreacyjnie już nie chce mi się jeździć za granicę. Wolę sobie pójść na Kasprowy, na skitourach. Nie mam doświadczeń z żadnym kurortem tak, by sobie pojeździć po wszystkich trasach, bo w czasie zgrupowań nie potrzebujemy wielu kilometrów tras, tylko stoki na trening.

Czyli nie mógłby pan doradzić, gdzie się najlepiej wybrać zimą?
Wolałbym nie kombinować i polecać czegoś na siłę, bo tak naprawdę nie poznałem tych miejsc. Jeśli chodzi o góry za granicą, to dla mnie najładniejsze w Europie są Dolomity. Polecałbym kurorty w Dolomitach, bo są naprawdę piękne.

A wyprawy skitourowe to gdzie?
Bardzo lubię chodzić szczególnie na Kasprowy, tam jest fajnie, można wejść na dwa tysiące metrów, trasa jest przygotowana, więc jest bezpiecznie. Czasami chodzę też na Kopę Kondracką, w okolice Giewontu. Tylko teraz jest mało śniegu, bo ta zima jest ogólnie słaba, więc głównie Kasprowy, w tym roku byłem ze sześć razy.

Słabe zimy i brak śniegu to zagrożenie dla snowboardu. Pan często trenuje w w holenderskiej hali Landgraaf, prawda?
Nie tak często. Byliśmy w zeszłym sezonie, a wcześniej to nie pamiętam, pewnie ze trzy lata temu. Jak są warunki na lodowcach, to raczej wybieramy lodowce.

Nie ma pan obaw, że kiedyś trzeba będzie przenieść zawody snowboardowe do hali?
Nie, to co jest teraz traktuję jako anomalię pogodową, nie sądzę, że zostanie z nami na stałe. Zeszła zima była dosyć dobra, z tego co pamiętam, to jeszcze w swoje urodziny (25 kwietnia – przyp.) byłem z rodziną na Kasprowym, był tam jakiś sezonowy event. I było naprawdę dużo śniegu. Do połowy kwietnia zjeżdżałem z Kasprowego przez Kuźnice pod sam hotel COS.

Gdzie mistrz świata w snowboardzie wypoczywa w lecie?
U mnie słabo z wyjeżdżaniem w ciepłe kraje. Musiałbym mieć jakiegoś kompana albo kompankę, żeby to wspólnie zaplanować, bo ja sam z siebie to raczej jestem lokalnym patriotą, cenię sobie Podhale i okolice, tutaj spędzam wolny czas. Może w tym roku się gdzieś wybiorę za granicę. Może do Chorwacji, samochodem z rowerem szosowym?

Widzę, że ciągnie pana na Bałkany…
Zgadza się, tam jest ładnie, choć w wakacje jest tłoczno, więc staram się trzymać z dala od miejsc z dużym ruchem turystycznym. Wiadomo, na Podhalu też tak jest w sezonie, ale tutaj okolice znam jak własną kieszeń, więc zawsze sobie znajdę spokojne miejsce. W zeszłym roku zrobiłem też sobie z kolegami krótki wypad na cztery dni pod Jelenią Górę, jeździliśmy rowerami w okolicach Śnieżki, a później pojechaliśmy do Liberca. Tam jest góra Jested, na którą wyjeżdżaliśmy na kolarkach, zwiedzaliśmy też piękny Park Narodowy na granicy z Niemcami.

Wspominał pan kiedyś, że masę mięśniową odziedziczył po tacie, przez co nie musi pan spędzać dużo czasu na siłowni. Ma pan sportowe tradycje w rodzinie?
Moja mama i jej tata, czyli dziadek, z którym mieszkamy, w młodości biegali na nartach. Dawniej w szkołach podstawowych to było na Podhalu kultywowane. Teraz za bardzo nie widać, żeby młodzież pojawiała się na biegówkach, a wtedy właściwie biegali wszyscy. Z kolei tata pasjonował się w młodości kulturystyką i siłowaniem na rękę. Później siłowanie na rękę zaczął uprawiać profesjonalnie i zaczął zdobywać medale, także mistrzostw świata. Wiadomo, że jak ma rodzinę, to musi ją utrzymywać i dużo pracować, ale wolny czas spędza na treningach w swoim klubie Niedźwiedzie Orawy.

Pan postawił na snowboard i dziś może się z niego utrzymywać, choć przecież początkowo nie było to oczywiste.
Jak skończyłem 18 lat, to tata mnie zabierał do pracy, bo pracował jako ochroniarz w hotelu i na dyskotece. I tak pracowałem sobie z nim, ale dosyć szybko zacząłem dawać sobie radę na desce i z tego się utrzymywać. Nie to, że chciałem z tego żyć i zarabiać, bo snowaboard zawsze traktowałem jak pasję, ale będąc na profesjonalnym poziomie trzeba dużo czasu spędzać na treningach i nie byłbym w stanie pracować w innym miejscu. Jestem też żołnierzem zawodowym, mam taki przywilej, że z naciskiem na sport, więc moje obowiązki są ograniczone do minimum właśnie po to, bym mógł trenować. To dla mnie prestiż, że jestem żołnierzem, a ponieważ należę do zespołu zrzeszającego najlepszych sportowców, to sądzę, że jestem dla wojska cennym zawodnikiem.

Na poligon nie musiał się pan nigdy wybrać?
Do tej pory nie. Miejmy nadzieję, że za często nie będę musiał, może na ćwiczenia, ale mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał iść na pole walki. No ale wiadomo - jako żołnierz jestem cały czas gotowy.

Próbował pan siłować się z tatą na rękę?
Tak, nieraz próbowaliśmy. Tata jest profesjonalistą, ale ja nie wiem, czy on na serio się przykładał do tego i pokazywał całą swoją siłę, czy tak tylko udawał, bo czasami zdarzało się, że go pokonywałem. Może po prostu dawał mi fory, żebym sobie czegoś nie uszkodził. Czasem też siłowałem się z nim, jak mnie zabierał na zawody, tak przy okazji.

A pana nie kusiło, żeby wystartować?
Raz wystartowałem na pikniku rodzinnym, w Pucharze Wójta w Białym Dunajcu. Z miejscowymi, którzy się zgłosili do zawodów, ze strażakami z OSP. I wtedy wygrałem.

Czyli złoty medal za zwycięstwo w siłowaniu na rękę też pan w kolekcji ma.
No tak, ten jeden mam. (śmiech)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto