Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Al Capone z gór

Jacek Bartlewicz
Zakończył się właśnie ostatni z czterech procesów członków sądeckiej bandy kierowanej przez 37-letniego Władysława Ch. i jego 34-letniego brata Ryszarda. Na ławie oskarżonych zasiadło łącznie 39 osób.

Zakończył się właśnie ostatni z czterech procesów członków sądeckiej bandy kierowanej przez 37-letniego Władysława Ch. i jego 34-letniego brata Ryszarda. Na ławie oskarżonych zasiadło łącznie 39 osób. Dzięki doskonale przygotowanym aktom oskarżenia zapadło kilkanaście wyroków dożywotniego więzienia. Zapadło także kilkanaście wyroków od 15 do 25 lat. Wszystkie w procesach poszlakowych, których nie byłoby, gdyby nie kapitalna praca nowosądeckiej policji, prokuratury i Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie.
Już sądowe wyroki wskazują na to, jak groźną i bezwzględną grupę stanowili Władysław i Ryszard Ch. z Gabonia koło Nowego Sącza oraz ich ludzie. Nie tylko z zimną krwią mordowali swoich przeciwników, ale napadali także na sądeckie plebanie - kradnąc, zastraszając i maltretując księży.
W ostatnim procesie oskarżonym zarzucono 33 przestępstwa, w tym cztery morderstwa i serię brutalnych napadów na sądeckie plebanie.
Zaczęto
od agencji towarzyskich
Policja nowosądecka zaczęła się interesować grupą Władysława Ch. w 1997 r., kiedy rządził już Sądecczyzną. Przestępcy nie należący do jego grupy musieli go prosić o zgodę np. na napady. Później dzielili się z nim zyskiem. Tych, którzy nie chcieli się z tym pogodzić, grupa Ch. likwidowała.
- Jego bliscy na ogół wiedzieli, że ten ktoś najprawdopodobniej został zabity. Rodziny zgłaszały zaginięcia, ale poszukiwania do niczego nie prowadziły - wyjaśnia prokurator Marek Woźniak z Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie, który od początku pracował nad tą sprawą i oskarżał grupę Ch. w każdym z czterech procesów.
- Wracaliśmy z zagranicy z Markiem Hebdą z wydziału kryminalnego nowosądeckiej policji, obecnym zastępcą komendanta głównego policji, gdy dowiedzieliśmy się, że Władysław Ch. został zatrzymany w związku z wymuszaniem haraczy w dwóch agencjach towarzyskich. To był koniec zimy 1998 roku. Od tego momentu przejęliśmy sprawę ? wspomina prokurator Woźniak.
Ludzie Ch. wybierali niektóre agencje, wcześniej sprawdzając, w których jest największy ruch. Nie było to trudne, bo w agencjach pracowali jako ochroniarze ludzie z jego grupy. Przyjeżdżali do agencji, rozmawiali z ich właścicielami, stawiając sprawę jasno - płacicie albo przejmujemy agencję. Najczęściej płacili.
Nowosądecka
wojna mafii
Mimo że wówczas jeszcze policja i prokuratura nie zdawały sobie sprawy z ogromu bandyckich dokonań Władysława Ch., tajemnicą poliszynela było to, że grupa ma już na koncie morderstwa. Brakowało jednak konkretów ? zwłok i potencjalnych morderców.
W latach 1998-99, dzięki kontaktom z bandami z Lubelszczyzny, Władysław Ch. stał się bardzo mocny i jeszcze bardziej bezwzględny. Jego banda zbierała haracze głównie na Sądecczyźnie i na Podhalu. Prestiż grupy jeszcze wzrósł, gdy w jej składzie znalazł się Krzysztof Łazarz z Tarnowa.
W środowisku przestępczym południowej Polski uchodził on za bandytę wyjątkowo bezwzględnego i brutalnego. Ten jednak później zdradził braci Ch. i ich bandę.
Po pewnym czasie Ryszard Ch., który w sprawie o haracze dostał łagodniejszy wyrok, był już na wolności. Łazarz i Władysław Ch. liczyli na to, że i oni niebawem opuszczą więzienie. Potrzebne im więc były pieniądze na "zagospodarowanie się" na wolności.
- Wymyślili więc, że najlepszym celem, by je zdobyć, będą sądeccy księża. Parafie nie miały żadnej ochrony -wyjaśnia Marek Woźniak.
Z 4 na 5 lutego 2000 r. dokonano napadu na parafię w Starym Sączu. Z 25 na 26 marca zaatakowano parafię w Zabrzeżu. Następna była parafia w Trzetrzewinie, zaatakowana 3 kwietnia przed północą. Z 11 na 12 kwietnia doszło do napadu na parafię w Muszynie. Proboszczowi grożono bronią.
I wreszcie ostatni napad - na parafię w Przydonicy. Bandyci pojawili się w nocy z 2 na 3 czerwca. Łomem wyważyli drzwi wejściowe. Bili związanego i zakneblowanego proboszcza oraz jego rodziców, którzy akurat odwiedzili syna. Grozili im śmiercią.
Policji udało się ująć część sprawców bezpośrednio po napadzie w Przydonicy. Ryszard Ch. i jeden z bandytów, którzy także napadli wówczas na tę parafię, uciekli do Stanów.
Policja nowosądecka ustaliła jednak miejsce ich pobytu. Nawiązała kontakt z FBI, które obu zatrzymało. Doszło do ekstradycji bandytów.
- W tym czasie prowadziliśmy sprawę związaną z zabójstwem bandyty o pseudonimie Lechman. Był wielokrotnie karany. Władysław Ch. siedział w więzieniu, więc obawiał się, że Lechman przejmie wpływy. Zlecił więc jego zabójstwo, za co także otrzymał prawomocny wyrok skazujący - dożywocie. Zlecenia wydał dzięki pomocy strażników więziennych, którzy nielegalnie dostarczyli mu telefon komórkowy ?wyjaśnia prok. Woźniak.
27 maja 1999 r. wyrok wykonał wówczas 22-letni "cyngiel" Władysława Ch., który wychowywał chłopaka jak własnego syna.
Lechmana zabito w pokazowy sposób - przed wejściem do klatki schodowej domu, w którym mieszkał.
Przełomowy
moment
- Gdy sądecka prokuratura prowadziła śledztwo po napadzie na parafię w Przydonicy, napisał do mnie Krzysztof Łazarz. Oferował swoją wiedzę na temat zabójstw dokonywanych przez grupę. Początek jego wyjaśnień, we wrześniu 2000 r., to absolutny przełom w prowadzonym śledztwie. Łazarz wskazał nam miejsca, w których zakopano zwłoki trzech wcześniej zastrzelonych osób - tłumaczy prok. Woźniak.
Do jednego z tych zabójstw doszło w maju 1997 r., kolejnych dokonano w maju 2000 r. Zwłoki były w rozkładzie. Szczegółowe badania wykonali specjaliści z CBŚ w Nowym Sączu. Dokonywali cudów, których następstwem były późniejsze wyroki skazujące.
Łazarz mówił prawdę. Dokładnie opisał, jak mordowano przeciwników bandy. Doły wykopywano wcześniej. Zwabiano do lasu przyszłą ofiarę, mówiąc, że to spotkanie w przestępczych interesach. Jeśli po zabójstwie "odstrzelony" facet nie mieścił się w wykopanym dla niego dole, odcinano mu np. rękę lub nogę, by dopasować go do dziury w ziemi.
Dlaczego Łazarz to zrobił? - Najprawdopodobniej w obawie o własne życie. Widział to, że mordowano ludzi, którzy stanowili zagrożenie dla Władysława Ch. Nie mógł więc wykluczyć tego, że któregoś dnia ktoś otrzyma zlecenie na niego ? twierdzi prok. Woźniak.
Człowiek zastrzelony w maju 1997 r. był konkubentem dziewczyny, która zaczęła spotykać się z Ryszardem Ch. Ta śmierć miała więc i podtekst personalny. Jedna dziewczyna i dwaj faceci z tej samej bandy...
Krzysztof Łazarz wskazał jeszcze kolejne miejsce, gdzie zakopano zabitego wcześniej mężczyznę. Ta śmierć związana była z chęcią wyłudzania przez Władysława Ch. pieniędzy poprzez branie towaru z odroczonym terminem płatności.
Członkowie jego grupy założyli firmę w Sączu. Przeciwko nim prowadzono śledztwo, bo bracia Ch. oficjalnie nigdzie nie figurowali. Szefem firmy był facet, którego miejsce pochówku wskazał Łazarz.
- Nim zatrzymała go policja, zabili go ludzie z bandy. Wiedział bowiem zbyt dużo ? mówi prokurator.
Na miejsce z wykopanym wcześniej dołem bandyci wieźli go samochodem. W czasie rozmowy zacisnęli mu na szyi linkę i udusili. Później został zakopany.
Zginął
za 2 tysiące
Banda braci Ch. włamywała się także do sklepów. Kradła m.in. alkohole. Później trzeba było je sprzedać. Członkowie grupy mieli więc kontakt z handlarzem alkoholu, który pracował m.in. jako barman w Sączu i w Rytrze. Nie rozliczył się z grupą z 2-3 tys. zł. Kosztowało go to życie.
- W ten sposób grupa manifestowała, że każdy dług, nawet najdrobniejszy, u niej tak właśnie może się skończyć- tłumaczy prok. Woźniak.
W przypadku jednego z zabójstw sąd nie podzielił, w czasie ostatniego procesu, opinii prokuratury, że doszło do niego na tle rozliczeń finansowych między zamordowanym a bandą.
Wcześniej dokonano rozboju na starszej kobiecie, która miała w domu w Dębicy m.in. porcelanę miśnieńską. Oczywiście bandyci okradli ją, zabierając m.in. porcelanowy serwis.
- Ten, którego według naszej wiedzy, utopiono w 2000 r. w Jeziorze Rożnowskim, zaczął bez wiedzy pozostałych sprzedawać "fanty". Został więc ukarany. Do zdarzenia doszło w grudniu. Temperatura wody to jeden stopień, powietrza - poniżej zera, bezwietrzna noc, środek jeziora. Nagle jeden z pasażerów łódki wypada z niej i idzie na dno jak kamień. Jego współtowarzysz przychodzi po dwóch godzinach do domu cały mokry, bo pływał po jeziorze. Jednak sąd inaczej ocenił to zdarzenie. Sądzę, że wystąpimy z apelacją - mówi prok. Woźniak.
Bracia Ch. wielokrotnie ubliżali oskarżającemu ich prok. Woźniakowi. Gróźb pod jego adresem także nie brakowało.
- Bracia byli bezczelni do końca. Uważają bowiem, że są niewinni, a materiał dowodowy został źle zebrany. Na dodatek w trakcie kolejnych procesów zmarł ich ojciec. Uważają więc, że to my jesteśmy temu winni. W każdym razie udało się nam zlikwidować grupę bezwzględnych, gotowych na wszystko bandytów - kończy prok. Marek Woźniak.

od 7 lat
Wideo

Precz z Zielonym Ładem! - protest rolników w Warszawie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto