Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Adrian Mielec i jego życie w Kanadzie. "Zaczynałem na budowie, jestem już siedem lat. Czas odwiedzić Polskę"

Tomasz Bochenek
Tomasz Bochenek
Adrian Mielec, krakowianin wychowany w Nowej Hucie, rocznik 1984. W środowisku piłkarskim znany jako napastnik, wychowanek Hutnika, później piłkarz m.in. Przeboju Wolbrom, Ruchu Radzionków, Zagłębia Sosnowiec. Siedem lat temu postanowił dokonać rewolucji w swoim życiu. Dziś jego rewir to metropolia Toronto.

- No to jedziemy od początku. Jak to się stało, że znalazłeś się w Kanadzie?
- Pomysł wyjazdu zrodził się po powrocie z Cypru (w połowie 2012 roku, po sezonie gry w Othellosie Atienu – przyp. boch). Wcześniej byłem do wyjazdów nastawiony „anty”, chciałem grać w Polsce. Ale spodobało mi się za granicą, a przede wszystkim w Polsce było wtedy bardzo ciężko, kluby nie chciały płacić. Ja miałem to szczęście, że prawie zawsze grałem w zespołach, które walczyły o awans, jednak pod koniec brakowało pieniędzy. W Ruchu Radzionków sprawa moich zaległych wypłat skończyła się w sądzie, w Zagłębiu Sosnowiec też musiałem walczyć o swoje pieniądze. Na Cyprze pod koniec także ich brakowało, na szczęście je odzyskałem. Ale w pewnym momencie straciłem już chęć do gry, do piłki i stwierdziłem, że wyjadę za granicę. I tak ubzdurałem sobie tę Kanadę. Generalnie Ameryka zawsze mi się bardzo podobała, zacząłem czytać o Kanadzie.

- Byłeś wcześniej w Ameryce Północnej?

- Nie. Mam w Kanadzie rodzinę – jest moja chrzestna, brat mojego taty oraz kuzynka. Stwierdziłem, że spróbuję. Że jak coś nie wyjdzie, to zawsze będę mógł do nich pójść. Ale nie przyleciałem tu do nich. Jeszcze będąc w Polsce złożyłem przez internet podanie o wizę pracowniczą. Z założeniem: czekam na jej przyznanie i pójdę sobie jeszcze gdzieś grać. Tak trafiłem do Przeboju Wolbrom, gdzie znali mnie działacze, trener. A grał tam wtedy Radek Pindiur – co okazało się ważne dla moich dalszych losów, bo jego tata mieszkał właśnie w Kanadzie i był trenerem amatorskiej drużyny. Radek zadzwonił do ojca, powiedział mu o moich planach. Zaczęli do mnie wydzwaniać ludzie z Kanady, którzy dowiedzieli się, że przyjeżdża „jakiś tam” zawodnik. Tak poznałem się Piotrkiem Polańskim, właścicielem drużyny Lakeshore United – dziś moim przyjacielem, z którym cały czas się trzymamy. Zachęcił mnie: „Adrian, nie musisz czekać na tę wizę w Polsce, przyleć, poczekasz tutaj. Załatwię ci pracę, nie musisz się martwić”. Pomyślałem: OK, nie mam nic do stracenia. I tak zaczęła się moja przygoda z Kanadą.

- Kiedy to było?

- Na początku 2013 roku. Koniec lutego, początek marca.

- Z jakim planem tam wylądowałeś? Od początku z zamiarem pracy jako trener piłki nożnej?

- Nie. Wyjechałem, bo miałem dość. Tak jak mówię - straciłem ten błysk, ochotę do grania w piłkę. Miałem też perypetie w prywatnym życiu z moją byłą żoną. Stwierdziłem: mam 28 lat, muszę się czymś zająć, coś z tym życiem zrobić. Wyjeżdżając chciałem sobie znaleźć takie miejsce, żeby żyć. Nie żeby tylko pojechać, mieszkać gdzieś w jakimś pokoju, pracować, przewegetować odkładając pieniądze i wrócić do Polski. Nie. Tylko żeby wyjechać i spróbować sobie ułożyć życie. Pytasz, czy jako trener. Nie, wtedy w ogóle nie sądziłem, że będę trenerem. Jechałem do normalnej pracy. I jeszcze do kopania piłki, ale już tylko na zasadzie amatorskiej.

- I co - był taki okres, w którym zajmowałeś się czymś innym niż piłka?

- Cały czas tak jest, do dzisiaj. Powiem szczerze, że pierwsze dwa lata w Kanadzie to był dla mnie ciężki okres, trudno było się przestawić. Ludzie tutaj naprawdę ciężko pracują. Ja pracowałem na budowie. Wiesz, w Polsce piłkarz, zawodnik traktowany jest jak jajko. Wszystko masz podane pod nos, masz się zająć tylko graniem i trenowaniem. Jasne, trenujesz ciężko, są intensywne obozy, ale to jednak zupełnie coś innego niż praca przez osiem godzin, do której musisz wstać czasami i o szóstej rano. Jak jesteś piłkarzem, to wychodzisz z domu, pograsz dwie godziny i wracasz. I ja wcześniej nic innego nie robiłem, dlatego tym bardziej trudno było mi się przestawić.

- Miałeś jakieś przygotowanie do pracy na budowie? Kwalifikacje?

- Piotrek, który mnie ściągał, wiedział jak jest. Przedstawiłem mu, że tak naprawdę poza graniem w piłkę nic innego nie robiłem. Powiedział: „Spokojnie, dasz radę, nauczysz się, będziesz pomagał trochę tu, trochę tam”. I na początku pomagałem – coś przenieść, posprzątać, wykonywałem prace niewymagające konkretnych kwalifikacji. Ale czasami bardzo ciężkie, zwłaszcza zimą. Bo zimy tutaj są straszne. Minus 35, minus 40 stopni, a w ogóle jest tu bardzo wietrznie.

- Jaki był twój następny zawodowy krok?

- Malowanie. Też pracowałem u chłopaka, który miał do czynienia ze sportem, lubił grać w piłkę. Wziął mnie na pomocnika malarza, nauczyłem się malować. A potem znów przeszedłem na budowę. Bujałem się od jednej pracy do drugiej, zawsze robiąc jakiś finansowy krok do przodu. Aż podjąłem pracę w firmie University Plumbing and Heating, no i to był już skok na głęboką wodę. Do tej pory pracowałem u Polaków. To jest firma prowadzona przez Włochów, a ja podejmując tę pracę średnio mówiłem po angielsku.

- Plumbing and Heating – to nie czasem robota dla hydraulika?

- Zajmowałem się ocieplaniem rur. W technologii – tego się akurat dowiadywałem – której w Polsce się nie stosuje. Firma wykonuje te prace w apartamentowcach, które mają po 50, 80 pięter, wszystko ma wyglądać pięknie, na wysoki standard. Ja nauczyłem się bardzo dobrze to robić, awansowałem w hierarchii firmy. Obecnie już tych prac nie wykonuję.

- Zróbmy stop, bo jeszcze nie mówiłeś, gdzie konkretnie jesteś. Mieszkasz w Mississaudze, mieście należącym do metropolii Toronto, tak?

- Tak, od początku mieszkam w Mississaudze, wynajmuję tutaj apartament. Lakeshore United też znajduje się w Mississaudze. A praca, te wszystkie budynki, to w downtown Toronto. Potężne, duże miasto.

- Twoja rodzina mieszka w Mississaudze?

- Tak. Ale ja mieszkam i generalnie funkcjonuję na południu miasta, a oni są bardziej na północy. Mississauga jest dosyć duża (około 720 tys. mieszkańców – przyp.), w godzinach szczytu zajmuje i 40 minut, żeby przejechać przez miasto.

- Miasto, w którym Polaków jest sporo. Polskie korzenie ma ponad 40 tysięcy mieszkańców Mississaugi.

- Polaków jest bardzo dużo. Ale akurat w tym momencie mało ludzi z Polski emigruje do Kanady. Bo tu są podobne warunki do życia jak w Anglii, Irlandii czy innych krajach europejskich, które leżą przecież znacznie bliżej Polski. Poza tym w Kanadzie problematyczną sprawą są dokumenty imigracyjne. Posiadając wizę turystyczną, która ważna jest przez sześć miesięcy, nie możesz pracować. Nie możesz pracować legalnie.

- Czyli nie możesz.

- No, dokładnie. Nie jesteś zarejestrowany, nie masz żadnych praw. I ja przyjechałem na wizę turystyczną, czekając na work permit (wizę pracowniczą – przyp.). Na zasadzie: jestem tutaj, gram w tę piłkę w klubie. No i już oczywiście pracowałem, tylko wiadomo, na jakich zasadach. Tak było przez pół roku. Potem przyznano mi wizę pracowniczą. Mogłem dzięki temu legalnie pracować, otworzyć konto w banku, pójść do lekarza za darmo. Było już dużo łatwiej.

- Dobra, powoli przejdźmy do piłki. Bo przecież jesteś trenerem. A nadal grasz?

- Tak, cały czas w Lakeshore United, od dwóch sezonów jestem grającym trenerem. Występujemy w Ontario Soccer League, jeździmy na mecze po okolicy, np. nad Niagarę. Coś podobnego jak w Polsce czwarta czy piąta liga. Oczywiście to granie amatorskie. Zawodnicy pracują, młodsi studiują w Kanadzie albo w Stanach.

- Te dwa sezony temu to był początek twojej pracy trenerskiej?

- Nie, po pół roku mojego pobytu w Kanadzie wpadliśmy z Piotrkiem na pomysł, że otworzymy na bazie Lakeshore United akademię piłkarską dla polonii. To znaczy nie ograniczaliśmy się do niej, ale wiedzieliśmy, że przynajmniej na początku większość będzie Polaków. Ja zacząłem robić kursy trenerskie. Początki akademii były ciężkie: mieliśmy tylko ośmiu chłopaków – od sześcioletniego dziecka do 18-latka, zajęcia prowadziliśmy po parkach. Obecnie, po sześciu latach, mamy w akademii ponad 80 dzieci.

- Już nie trenujecie w parku?

- Nie, ale tutaj trzeba płacić ciężkie pieniądze za korzystanie z boisk, bo nie jest ich wiele. A akademii powstaje dużo, wiele z nich założyli przyjeżdżający tu Portugalczycy, Hiszpanie. My zaczynaliśmy tak, że wynajmowaliśmy boisko w parku od miasta. Teraz bazę mamy już bardzo fajną. W Community Center w Mississaudze jest m.in. pełnowymiarowe boisko ze sztuczną, nową nawierzchnią. Oprócz tego mamy do dyspozycji boisko z naturalną trawą, miasto o nie dba. Są siatki za bramkami, małe trybunki dla rodziców. Naprawdę dzieci mają bardzo dobre warunki. Ale to jest latem. Zimą gorzej. W samej Mississaudze jest kilka boisk pod balonami, wszyscy się na nie rzucają. My wynajmujemy sale gimnastyczne w szkołach i tam trenujemy.

- Mówisz o Lakeshore United. A co to jest Canadian Soccer Project, no bo na Facebooku głównie tym się chwalisz...

- W akademii Lakeshore United jesteśmy z Piotrem partnerami – to moja i jego akademia. A Canadian Soccer Project to już tylko moja działalność, mój pomysł. Sam wymyśliłem nazwę, logo. W Canadian Soccer Project robię treningi w małych grupach, indywidualne, dla dzieci, które chcą trenować więcej niż do tej pory. Trenują w innych klubach, innych akademiach, ale rodzice uważają, że to nie wystarcza. Wtedy mogą przyjść do mnie. Nie jest to związane w żadną zmianą klubu. Teraz będzie trzecia zima, odkąd zacząłem się tym zajmować. Mam ponad 20 dzieci, grupy 11-latków, 13-latków i ostatnio stworzyłem grupę dla dzieci 5-7 lat. Z Canadian Soccer Project byliśmy na turnieju w Barcelonie, na turnieju w New Jersey. Naprawdę fajnie się to rozwija, z każdym rokiem coraz lepiej wygląda. Poza tym w Canadian Soccer Project założyłem drużynę oldbojów, gramy w hali po siedmiu.

- W Kanadzie zarejestrowanych jest aż 860 tysięcy zawodników piłki nożnej. Zakładam, że większość to dzieci, młodzież, ale mimo wszystko jestem tą liczbą totalnie zaskoczony. Przecież Kanada nigdy nie była piłkarską potęgą, jest królestwem hokeja. Lecąc do Kanady wiedziałeś, że to taki piłkarski kraj?

- Nie. To, o czym mówisz, ten boom na piłkę nożną, to sprawa ostatnich paru lat. Czytałem, że teraz w Kanadzie więcej dzieci trenuje piłkę nożną niż hokej.

- Niesamowite.

- Hokej jest bardzo drogim sportem. Dużo kosztuje sprzęt, wysokie są koszty treningu.

- A nie jest tak, że to emigranci zmieniają dotychczasowy porządek? Po prostu osiedlają się tu ludzie, dla których to piłka jest sportem numer 1, a nie ten zakorzeniony w Kanadzie hokej.

- Tak, zgadzam się, ale kilka rzeczy się na to złożyło. Emigracja: jest dużo Serbów, Ukraińców, Portugalczyków, Włochów, dla których piłka nożna to całe życie, pchają dzieci w tym kierunku. Poza tym, tak jak powiedziałem, hokej jest bardzo drogi. Zajęcia piłkarskie tańsze, ale i tak kosztują sporo. Rodzice płacą np. trzy tysiące dolarów (kanadyjskich, kurs ok. 3 zł – przyp.), żeby dziecko chodziło na piłkę nożną.

- 250-300 dolarów miesięcznie?

- Tak. My akurat jesteśmy jedną z tańszych akademii. Niektórzy wariują. Ale, tak jak mówię, wynajem boisk jest bardzo drogi, trenerów też za wielu nie ma, często trzeba ściągać ich z Europy, co wiąże się z określonymi kosztami. Natomiast piłka naprawdę się rozwija. Mają tu być mistrzostwa świata (w 2026 roku Kanada będzie współorganizatorem mundialu, obok USA i Meksyku – przyp.). W Major League Soccer mocną drużyną jest Toronto FC - w ostatnich czterech latach trzy razy doszli do finału, raz wygrali mistrzostwo MLS (w 2017 r. - przyp.).

- Toronto pod względem sportowym to generalnie mocarne miasto. Bo też hokeiści Maple Leafs, no i koszykarze Raptors, tegoroczni mistrzowie NBA. Chodzisz na mecze, dostrzegasz inne sporty poza piłką?

- Tak. Koszykówką zawsze się interesowałem, za młodego oglądałem NBA, moją ulubioną drużyną było Houston Rockets. Tutaj nadal oglądam NBA, w Toronto byłem na kilku meczach, atmosfera jest niesamowita. Kiedy Raptors zdobyli to mistrzostwo, setki tysięcy ludzi wyszły na ulice, żeby fetować drużynę podczas przejazdu autokarem przez miasto. I zrobił się straszny boom na koszykówkę. Ja dosyć często chodzę na piłkę, na Toronto FC. Jak jest ładna pogoda, ludzie zapełniają stadion. Na meczach NHL byłem trzy, może cztery razy - z tego względu, że bilety są bardzo drogie, najdroższe w całej lidze są właśnie w Toronto. Ale lubię oglądać hokej. Wiadomo, że poziom jest świetny, jednak już sama otoczka robi ogromne wrażenie, na przykład nagłośnienie w hali.

- Mówiłeś o średniej znajomości angielskiego na starcie. Jak oswoiłeś się z językiem? Wiele czasu to zajęło?

- Do wyjazdu trochę się przygotowywałem, w Polsce poszedłem do szkoły językowej Callana, skończyłem trzy etapy tego kursu. Wcześniej miałem angielski w szkole, umiałem podstawy, kurs też się przydał. Coś tam umiałem sklecić, na zasadzie: Kali pić, Kali jeść. Ale kluczowym i przełomowym momentem było to, jak poszedłem pracować do Włochów. Od temu czasu w pracy obcowałem tylko z Włochami, Portugalczykami, Kanadyjczykami itd. Bardzo mało z Polakami. I wtedy nauczyłem się rozmawiać po angielsku. Ale na początku to siedziałem z boku i tylko słuchałem, krępowałem się odezwać... Po tych kilku latach mówię naprawdę dobrze po angielsku, natomiast mam świadomość, że coraz gorzej po polsku. Zresztą jak większość Polaków tutaj. Jak nieraz rozmawiam z bratem, czy z kimś innym z Polski, to dochodzę do wniosku, że nie umiem mówić po polsku.

- Weź, nie przesadzaj…

- Słyszę przecież ten akcent. Ludzie mieszkający w Polsce ładnie mówią „ę”, „ą”, a tutaj w Kanadzie ten polski język to proste środki. Ja zapominam pojedyncze słowa.

- Myślisz po angielsku, to normalne.

- No właśnie. Z drugiej strony to fajne, że człowiek przestawia się już na myślenie po angielsku. Bo wcześniej myślałem po polsku i mówiąc starałem się to przekładać na angielski. Cieszę się, że zrobiłem ten krok, że zacząłem pracować z obcokrajowcami.

- Ale jako trener pracujesz z polskimi dziećmi. Tak miało być czy tak wyszło?

- Nam jest ciężko wyjść na rynek kanadyjski. Z tego względu, że te dzieci mówią po polsku między sobą, a ludzie znają nas z tego, że Lakeshore United jest polskim klubem. My otwieramy się na wszystkich. Ale kiedy przychodzi dziecko z innego otoczenia, które nie jest Polakiem, i zaraz słyszy, że inne dzieci rozmawiają ze sobą po polsku, usłyszą język polski w rozmowach między rodzicami, trenerami, to zrażają się i odchodzą po jakimś czasie. Dlatego w naszej akademii są głównie polskie dzieci. Większość z nich jest urodzonych w Kanadzie, jednak ich rodzice mówią po polsku.

- Co robisz teraz poza tymi piłkarskimi aktywnościami?

- Nadal pracuję we włoskiej firmie, ale już nie wykonuję tej ciężkiej pracy co na początku. Bardziej zajmuję się zamawianiem materiału, przypilnuję czegoś. Ludzie mnie tu poznali, zresztą też od sportowej strony. Kiedy dowiedzieli się, że grałem w Polsce w piłkę – a Włosi na punkcie piłki są crazy - ktoś wszedł w internecie na Transfermarkt. „Adrian, co ty tu robisz? Ty wartasz 150 tysięcy euro!”. Wiesz, ja nie mówię, że w piłce osiągnąłem jakieś cuda, ale tutaj nie ma wielu zawodników, którzy graliby choćby na takim poziomie, na jakim ja miałem okazję. W każdym razie potem organizowany był mecz, obecni byli najważniejsi ludzie w firmie, i mnie, zwykłego pracownika, na ten mecz zaproszono. Nie da się ukryć, że się w nim wyróżniałem. W pracy dostałem ksywę „Soccer player”. Zaczęli mnie doceniać, szanować. A jeśli pytasz, co jeszcze robię, to jestem na etapie otwierania biznesu w downtown Toronto. Już biznesu nie typowo sportowego, ale ze zdrową, organiczną żywnością. Mam nadzieję, że to wypali.

- Jakie znajomości nawiązałeś przez te siedem lat?

- Znajomości pojawiają się tak naprawdę głównie dzięki piłce. Ja dziękuję ojcu za to, że mnie dopilnował, żebym poszedł w tym kierunku. Bo piłka niesie za sobą niesamowite rzeczy. Jako zawodnik wyróżniałem się na boisku, strzelałem bramki – a tym zdobywasz szacunek jako piłkarz. Tutaj na swojej drodze spotkałem wiele osób, które też są związane z piłką, mnóstwo osób poznałem dzięki akademii. Powiem ci, że gdybyś teraz poszedł w Mississaudze do polskiego sklepu, to by cię do mnie pokierowali. I to wszystko stało się przez piłkę…

- Jakie masz teraz trenerskie uprawnienia?

- Tu jest problem, bo w Kanadzie są inne niż w Europie. Nie ma licencji UEFA, są uprawnienia kanadyjskie. Ja mam takie na średnim poziomie. Mogę trenować dzieci, mogę trenować tę drużynę seniorów w Ontario Soccer League. Wiem jednak, że biorąc pod uwagę polskie wymogi, musiałbym uprawnienia zdobywać od podstaw. Ale planuję to zrobić, bo chciałbym swoją akademię powiązać współpracą z jakimś klubem w Polsce. Żeby te dzieci miały światełko w tunelu… Bo teraz, kiedy dochodzą do pewnego poziomu, co najwyżej mogą dostać – na czym im zależy - szkolne stypendium w Kanadzie czy USA. Ale wiele dzieci chciałoby grać profesjonalnie, to jest ich marzeniem. I to jest możliwe, ale do tego jest potrzebna współpraca z kimś. Żeby one miały taką opcję – wyjechania, spróbowania sił z innymi dziećmi, żeby dotknęły takiej piłki, w której jest gdzieś klub z patronatem - w Polsce, czy gdzieś indziej za granicą. Mam na to pomysł i będąc teraz w Polsce chcę porozmawiać o tym z kilkoma osobami.

- No właśnie, przylatujesz z Kanady do Polski. Tego jeszcze nie grali.

- Tak, będę w Polsce między 18 a 30 grudnia. Pierwszy raz po siedmiu latach.

- Nie ciągnęło cię wcześniej?

- Obierałem inne kierunki. Byłem kilka razy na Dominikanie, byłem na Kubie, na Bahamach.

- Wakacje.

- Dokładnie. Wolałem ciepłe kraje. A Polska jest droga, za bilet trzeba zapłacić ponad tysiąc dolarów. Na tydzień do Polski nie polecisz, warto na dłużej. A na urlop, powiedzmy, miesięczny, nie mogę sobie pozwolić. Teraz i tak będę dość krótko w Krakowie… Inna sprawa, że dopiero niecały rok temu dostałem kanadyjską kartę rezydenta, dzięki której mogę swobodnie latać. No i teraz też psychicznie odżyłem.

- Co planujesz w Krakowie?

- Wiadomo, spędzić czas z rodziną, mam też biznesowe rzeczy do zrobienia. Cieszę się dodatkowo, że chłopaki zorganizowali mecz Hutnik – Wisła, rocznik 1984. Kiedy graliśmy jako młodzi, były między nami fajne mecze, u nas m.in. Tadek Kaczor, w Wiśle Bartek Iwan, Grzesiek Kmiecik. Teraz ten mecz był planowany po Nowym Roku, ale jak chłopaki się dowiedzieli, że przylatuję, to ustalili się, że będzie jeszcze przed Świętami. No i w ogóle chcę się pospotykać ze znajomymi. Cieszę się z tego bardzo, ale nie ukrywam, że jest też stres. Tyle czasu minęło...

- Tyle, że paru miejsc w Krakowie możesz nie poznać.

- Wiem. Słyszałem od ludzi, że na Dywizjonu 303 nie ma już pasa startowego, tylko stoją bloki.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto