Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

- O Sieradzu nie zapomniałem. ROZMOWA z reżyserem „Pianoforte” Jakubem Piątkiem, laureatem filmowych Orłów 2024. Jak wspomina miasto? FOTO

Paweł Gołąb
Paweł Gołąb
Jakub Piątek rozpoczynał swoją przygodę organizując w rodzinnym mieście seanse dla rówieśników i nie tylko (w tym Miasteczka kręconego w Sieradzu). Teraz podbija świat dokumentem Pianoforte
Jakub Piątek rozpoczynał swoją przygodę organizując w rodzinnym mieście seanse dla rówieśników i nie tylko (w tym Miasteczka kręconego w Sieradzu). Teraz podbija świat dokumentem Pianoforte Paweł Gołąb/ Darek Golik
Podbija świat dokumentalnym filmem „Pianoforte”, w którym jako pierwszy od podszewki pokazał Konkurs Chopinowski. Zaczynał w Sieradzu jako miłośnik kina organizując seanse dla swoich rówieśników. Jak wspomina miasto, w którym wszystko się zaczęło? Zapraszamy do rozmowy z Jakubem Piątkiem, reżyserem rodem z Sieradza, zdobywcą prestiżowej nagrody filmowej Orły 2024.

Od ilu lat jesteś już poza Sieradzem?

- Już się tego trochę uzbierało – całe 19 lat, bo wyjechałem stąd zaraz po maturze. Przekroczyłem właśnie ten magiczny próg i od niedawna z każdym kolejnym dniem mieszkam dłużej poza Sieradzem niż w Sieradzu.

Ale o rodzinnym mieście chyba całkowicie nie zapomniałeś? To przecież tu łyknąłeś bakcyla kultury.

- Oczywiście, że nie, przecież to miejsce, w którym się urodziłem i dorastałem. Tamte czasy stanowiły formujący moment w moim życiu. Trzymaliśmy się w grupie przyjaciół, postanowiliśmy działać razem na rzecz lokalnej kultury i staraliśmy się robić rzeczy, które nas samych interesowały. Między innymi właśnie kino, którego w tamtym czasie w Sieradzu nie było. I nie mam wątpliwości, że to doświadczenie w moimi przypadku przełożyło się całkowicie na to, co robię obecnie. Zdobywałem je także pisząc do tygodnika „Nad Wartą” i „Dziennika Łódzkiego”. To były głównie recenzje filmowe. Tak się świetnie złożyło, że miałem fantastycznych nauczycieli w liceum, którzy pozwalali mi wręcz nie przychodzić na lekcje, bo wiedzieli, że moja droga jest gdzieś indziej. No i praktycznie co piątek nie było mnie szkole, bo jeździłem do Łodzi do kina oglądać nowości, by potem o nich pisać. Okazało się, że intuicja ich nie zawiodła – pokazała, że czasem warto komuś odpuścić na przykład matmę, bo w życiu będzie robił zupełnie co innego.

Tym sztandarowym Twoim i Twoich przyjaciół przedsięwzięciem był „subiektyw”. Dyskusyjny Klub Filmowy, za sprawą którego staraliście się uwrażliwić innych, głównie swoich rówieśników, na dobre filmy. To było to doświadczenie, które zdeterminowało Twoją przyszłość i „nakazało” pójść mocniej w stronę kina?

- Był to trochę skok na główkę. Stanowiliśmy bandę 16-latków, która zaczęła coś organizować w swoim mieście i zdobyła na to pieniądze z zewnątrz. Zaczynaliśmy tworząc prowizoryczne kino w szkolnej stołówce z najprostszym projektorem i głośnikami zabieranymi z domu, a kończyliśmy plenerowym seansem w amfiteatrze klasyki kina „Cinema Paradiso”z profesjonalnej taśmy. To na pewno było formujące i ważne nie tylko dla mnie, ale całej naszej grupy. Ale sam wtedy myślałem, że z kinem będą związany z innej strony niż obecnie. Bardziej będę się zajmował właśnie organizacją czy krytyką filmową. Pierwsze studia podjąłem zresztą o kierunku kulturoznawczym. Potem zacząłem powoli przechodzić na drugą stronę, najpierw w szkole Wajdy, a potem gdy dostałem się do Łódzkiej Szkoły Filmowej, z którą jestem do tej pory związany, obecnie już jako wykładowca. Teraz sporo jeździmy po całym kraju z „Pianoforte”. I po drugiej stronie spotykam wszędzie młodych pasjonatów kina takich jakim ja sam byłem. Tak niesamowicie dla mnie zatoczyła się ta historia.

To przejście z jednej strony barykady na drugą, osoby oceniającej cudze filmy do kinowego twórcy, przyszło Ci łatwo?

- Miałem to szczęście, że na pierwszym roku studiów trafiłem na klasyków polskiego kina. Na reżyserii znalazłem się dzięki Marcelowi Łozińskiemu i Andrzejowi Wajdzie, który pomógł mi zresztą zrobić pierwszy film namawiając na udział jego bohatera. Miałem więc szczęście, że od samego początku trafiłem na ludzi, którzy mną wspaniale pokierowali. Co nie znaczy, że droga do robienia kina była krótka. Od licencjatu do pierwszego pełnometrażowego filmu minęło 12 lat.

Mowa o „Prime Time”. To był milowy kamień dla Ciebie?

- Debiutujesz tylko raz, więc był to niezmiernie ważny moment. Trafiliśmy z jednej strony pechowo, bo w czasie pandemii, ale z drugiej udało się pokazać premierowo film na prestiżowym festiwalu Sundance i trafić z nim do Netflixa. Ale każdy, nawet najmniejszy krok jest ważny, bo każdym możesz udowodnić, że warto Ci zaufać i dać kolejną szansę.

Twój pełnometrażowy debiut stanowił film fabularny. „Pianoforte” to pełnometrażowy dokument. Pracowałeś też nad serialem „Pewnego razu na krajowej jedynce”. To świadome szukanie różnych form wyrazu, by odkrywać coś nowego czy wciąż szukasz swojej drogi?

- Trochę to drugie. Dobrze mi jest w takim płodozmianie, skakaniu między fabułą a dokumentem, pomiędzy gatunkami. Mam trochę takie poczucie, że wciąż sprawdzam siebie w różnych artystycznych sytuacjach i jest to dla mnie satysfakcjonujące, mam zresztą to szczęście, że różne projekty przychodzą do mnie już same. Ale dokument na zawsze pozostanie dla mnie czymś ważnym, choćby dlatego, że od niego zacząłem swoją przygodę z kinem. Kamera stanowi dla mnie idealny pretekst, by poznawać ludzi i dowiedzieć się czegoś nowego o świecie, a przy okazji pokazać to innym. Tę odnogę swojej roboty chciałbym kontynuować.

To co stanowi większe wyzwanie? Praca nad gotowym scenariuszem i aktorami czy wydobywanie emocji z bohaterów dokumentu, czyli ludzi z krwi i kości?

- Trochę się buntuję przeciwko podziałowi na film fabularny i dokumentalny, bo jako widzowi w kinie po prostu zależy mi, bym podczas seansu został zabrany w ciekawą podróż. Gatunek jest dla mnie sprawą drugorzędną, bo jeden i drugi operuje dość podobnymi narzędziami. Tyle, że w dokumencie kręci się rzeczy, które są niepowtarzalne. W fabule jest to szczęście, że ma się aktorów przygotowanych do roli, od których można oczekiwać powtarzalności. W filmie dokumentalnym, jeśli ktoś mi się rozpłacze przed kamerą, to tylko raz. Ale emocje powinny być widoczne wszędzie.

W „Pianoforte”, które opowiada o młodych uczestnikach Konkursu Chopinowskiego, ich nie brakuje?

- To było unikalne przeżycie. Przez trzy tygodnie byliśmy zamknięci w Filharmonii Narodowej z naszymi bohaterami - super zdolnymi pianistami i pianistkami, z którymi się zaprzyjaźniliśmy i za których trzymaliśmy kciuki. Wszyscy pozwolili być nam naprawdę blisko siebie w niezmiernie ważnym dla nich momencie, takim artystycznym egzaminie dojrzałości. Konkurs Chopinowski może przecież odmienić życie w ciągu jednej nocy. Być blisko emocji jego uczestników i możliwość ich pokazania było wielkim przywilejem. Zostaliśmy obdarzeni zaufaniem także ze strony organizatorów, dzięki czemu w niektórych miejscach – przy wyjściu na scenę czy pokojach hotelowych - kamera podczas konkursu zagościła po raz pierwszy.

To był i stres, ale pewnie i motywacja, że mogliście pokazać od innej strony Konkurs Chopinowski, który kojarzy się w pierwszym rzędzie z powagą, wręcz dostojeństwem, ale z bardziej przyziemnymi emocjami już nie?

- Konkurs Chopinowski ma trochę strukturę Gry o Tron. Dzieli się na etapy i każdy chce wygrać, usiąść na tronie zwycięzcy. Tu na szczęście nikt po drodze nie umiera [śmiech], ale przeświadczenie o jaką stawkę idzie gra jest ogromne. Wierzyłem, że jeśli nam się uda dobrze wybrać bohaterów i bohaterki, nawiązać bliskie relacje, to sami nas poprowadzą przez swój świat. Zresztą szukaliśmy ich i odwiedziliśmy każdego w ich własnych domach jeszcze przed konkursem. Gdy się zaczął, mieliśmy już dobry kontakt ze sobą, dzięki czemu zaufali nam i pozwolili podjeść naprawdę blisko. Mogliśmy obserwować wszystko, euforię przeplataną dołkami, co towarzyszy wszystkim uczestnikom. Ryzyko było takie, że przy złym wytypowaniu bohaterów mogło się stać tak, że wszyscy odpadliby już w pierwszym etapie i nie mielibyśmy filmu.

„Pianoforte” na szczęście jest i zbiera fantastyczne recenzje. Można już wyczytać, że film poprzez swój temat mógł się zapowiadać sztywno, a aż iskrzy od życia i emocji. Jak w ogóle, nie odnosząc się tylko do miłych słów, czujesz się jako recenzowany a nie recenzent?

- Muszę się do czegoś przyznać. Nie czytam recenzji. Robi to producent. Czasem odzew trafia do mnie za jego pośrednictwem albo kogoś z ekipy. Z „Pianoforte” w drodze jesteśmy już od roku, więc trochę tego feedbacku, tej zwrotnej informacji otrzymałem. Ale sam do recenzji nie zaglądam, choć sam je kiedyś pisałem.

Wspomniałeś o mega przeboju HBO. To „Pianoforte” jest tą Twoją „Grą o Tron” czy wszystko wciąż przed Tobą?

- Ja mam cały czas poczucie, że dopiero zaczynam. Jest wciąż wiele historii, które bym chciał opowiedzieć i wiele miejsc, które bym chciał odwiedzić z kamerą. Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że ze względu na zebrane doświadczenie czy partnerskie kontakty teraz jest mi o wiele łatwiej. Ale cały czas czuję się skazanym na pożarcie underdogiem, który musi nieustannie coś udowadniać światu.

To może udowodnisz coś światu za pomocą rodzinnego Sieradza? Było przed laty słynne - pokazywane zresztą przez „subiektyw” „Miasteczko” - w którym zagrał. Jest taki pomysł?

- To jest miasto, które mnie ukształtowało i takie klimaty krążą mi po głowie. Ta wielkość świata, areny, w której się wychowałeś zostaje z człowiekiem na zawsze. Od 19 lat mieszkam poza Sieradzem, ale w Warszawie czuję się nadal jako przyjezdny. Tu jest od mój dom, tu jest rodzina, ale mam wrażenie, że dopiero tu przybyłem. Ten mental średniomiasteczkowy mnie nie opuszcza, bo to duża część mojego życia. Ani nie zamierzam tego ukrywać, ani pudrować, bo to dla mnie ważne. Mam wielki sentyment wobec miejsc i tych wszystkich pierwszych razów. No i anegdotycznie dodam, że bardzo dużo po Warszawie chodzę pieszo, co jest przyzwyczajeniem właśnie wprost z Sieradza, gdzie wszędzie jest blisko i można dojść w pół godziny. Więc tak, pomysł gdzieś tam krąży – ale jeżeli już, to nie chciałbym robić „Miasteczka 2”, bo to był film smutny, pełen goryczy wobec tego miasta. A nie tak go pamiętam.

No to przyjmiemy na roboczo tytuł ewentualnego filmu „Wesołe miasteczko”, żeby nie było smutno?

- [śmiech] Okej, wstępnie jesteśmy umówieni…

Sieradzanie będą mieli niebawem okazję, by spotkać się z Jakubem Piątkiem i obejrzeć jego nagrodzony dokument „Pianoforte”.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sieradz.naszemiasto.pl Nasze Miasto