Huragan "Katrina", "Willma", a nawet działo Gruba Berta nie robi tyle hałasu i zamętu co przedszkolaki. Na szczęście nie wpadłem na pomysł, by spróbować być wychowawczynią takiej gromadki. Wręcz przeciwnie. Postanowiłem stać się jednym z nich. A "jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać tak jak one". I krakałem. Do momentu, kiedy pani Asia skarciła mnie za mielenie drugiego śniadania i peplanie przy jedzeniu. Na szczęście uniknąłem kary leżakownia w samo południe z maluchami. Kiedy sam chodziłem do przedszkola jakieś 25 lat temu, to był największy obciach. Prawie taki sam jak noszenie rajtuzów czy kalesonów.
Z workiem na buty zjawiam się w przedszkolu "Iskierka" przy ul. Staffa. - Pierwszy dzień w przedszkolu i już spóźnił się na śniadanie - dostaje mi się od dyrektorki. Schodzę do szatni przebrać ciżemki. Ławeczka jest tak nisko, że prawie kolanami dotykam brody. Czuję się jak w szuflandii z filmu "King Size" - wokół mnie lilipucie butki i ubrania.
Idziemy do sali. Dzieci widząc mnie robią wielkie oczy. - To jest Piotruś, wasz nowy kolega. Trochę wyrósł, ale nie ma się czego bać - przedstawia mnie dyrektorka. Dzieci siedzą w kółku na dywanie jak zamurowane. Naprawdę się boją, więc siadam zaraz obok pani wychowawczyni. "Po turecku" nie siedziałem od 5 lat, kiedy raz w życiu wybrałem się na zjazd buddystów. Łamię sobie stawy, aby się usadowić. Dzieci parskają śmiechem.
Trafiłem na naukę kwiatków. - Powtarzamy - mówi dzieciom pani Asia. - To jest irys! To jest mak! To jest henna! - skandują maluchy jak na wojskowym apelu. - A teraz powtórzy Piotruś! Było słuchać. Odgaduję tylko maka, a dzieci znów rechoczą szczerząc mleczaki.
Teraz tańce i nauka liczenia. Trzeba chwycić się za ręce. Jakaś mała łapka łapie mój kciuk. - Jestem Aleksander - przedstawia się lokowany chłopczyk. Łazimy w kółko i zależnie od rzucanej liczby wymachujemy nogami, rękami lub kiwamy głową. - Pan to na zawsze z nami zostanie?- pyta Jaś. - A fajne tu macie zabawki? - pytam. - Pokażę panu później mój wodny motor, co urywa palce. Ma taki wiatrak co się kręci - mówi Aleksander.
Koniec pląsania. - Ja mam siłę jak dwa słonie i mógłbym tak godzinę - chwali się Mateusz.
Pani Asia bierze książkę i zaczyna czytać bajkę z podziałem na role. Jak profesjonalna aktorka. Zamiast słuchać, rozglądam się po sali. Każde krzesełko jest opisane imieniem przedszkolaka. Pod ścianą widzę wielkie pudła z klockami, a w rogu mała kuchnia z plastykowymi kurczakami i owocami. To kącik do zabawy "w dom". Bajka się kończy. Było coś o psie Psuju i ciastku, które zjadł.
Czas leci szybko. Pora na drugie śniadania. Zastanawiam się, czy małe krzesełko się pode mną nie zawali, ale pani Asia najpierw kieruje mnie do łazienki. - Piotruś najpierw rączki umyje- mówi wychowawczyni. - A fluoryzacja będzie? - pytam. Ten paskudny smak płynu pamiętam dobrze z przedszkola. Chodziłem do tego przy Krupniczej. Teraz tam jest austriacki konsulat. Ech, ci zaborcy.
Rączki czyste. Na stole stoją jogurty. Truskawkowe, ale dla draki rzucam - O! moje ulubione trawiaste! - No co ty? Truskawkowe! - karci mnie Zuza, ale dzieciaki już podchwyciły temat. - Ja lubię ścianowe! Ja kropkowe! Ja piżamowe! - wymieniają dziwne smaki. Imprezę przerywa pani Asia. - Jak zachowujemy się przy jedzeniu? - pyta. Dzieci milkną, a ja rzucam "Czekolada, marmolada, przy jedzeniu się nie gada". - Nie musimy tak mówić, bo grzeczne dzieci wiedzą, jak się zachować - dostaję ciętą ripostą prosto między oczy.
Po śniadaniu ustawiamy się w pary. - Ja idę z panem! - krzyczy Maciek. - Nie, bo ja - kontruje Mateusz. W tym samym czasie na ramieniu wisi mi już Ala. - Ja, bo mam dziś urodziny! - krzyczy. Grzecznie w parach maszerujemy przebrać buty i wychodzimy na podwórko. Pani liczy nas stojących w dwuszeregu, a następnie rozgania do zabawy. Idzie Euro, więc zagramy w piłkę.
Chaos. Nawet Smuda, by nie poradził. Nieważne, do której bramki. Ważne żeby strzelić. Kopanina straszliwa. - Ręka! Karny! - padają wrzaski. Przejmuję inicjatywę. Biorę piłkę i krzyczę:- Wszyscy na mnie! Kiwam się z dziką hordą. Ta okopuje mi kostki i golenie. Ratuje mnie nagły deszcz. Uciekamy z powrotem do sali.
Czas wolny, czyli "róbta co chceta". Bawię się klockami, wypełniam kolorowanki, jestem smokiem porywającym księżniczkę, a tłuką mnie rycerze, czyli Mateusz, Jaś i Aleksander. Przed zajęciami z rytmiki ratuje mnie sam prezydent Krakowa Jacek Majchrowski zwołując konferencję prasową w Czyżynach. Dzieciaki żegnają się, oplatając mnie jak stado małych misiów koala drzewo eukaliptusa.
Wybieramy Superkota! Zobacz fantastyczne zdjęcia kotów i oddaj głos na najpiękniejszego!
Codziennie rano najświeższe informacje, zdjęcia i video z Krakowa. Zapisz się do newslettera!
Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?