Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Warszawska Bajka O Street Foodzie. Uliczne jedzenie doczekało się filmu na swój temat

Przemysław Ziemichód
Stało się. Powstał pierwszy film o ulicznym jedzeniu w stolicy. A to oznacza, że foodtrucki przestały być domeną jedynie garstki hipsterów z Placu Zbawiciela. Skąd wzięła się w Warszawie moda na jedzenie z ulicznych budek i co mogą zaoferować nam ciężarówki z jedzeniem? Dalsza część tekstu poniżej.

Warszawska Bajka O Street Foodzie to film dokumentalny wyreżyserowany przez Daniela Jaroszka. Opowiada on o trzech sezonach street foodowej wizytówki stolicy, jaką jest Nocny Market. Produkcja to także próba sięgnięcia do początków stołecznego street foodu i odpowiedzenia na pytanie, gdzie on się zaczyna. FIlm będzie można obejrzeć 14 listopada w klubie Niebo, o ile oczywiście, uda wam się znaleźć wolne miejsce, bo choć wstęp jest zupełnie darmowy, to liczba miejsc - ograniczona.

Warszawski street food ma swój film

Warszawska Bajka O Street Foodzie to chyba pierwszy w historii stolicy film próbujący ująć zagadnienie ulicznego jedzenia w Polsce na taką skalę. I trudno się dziwić. Pomimo dynamicznego rozwoju tego segmentu gastronomii, Warszawa i Polska odrabiają wciąż straty wynikający z lat PRL, który patrzył z dużym podejrzeniem na prywatnych i pół prywatnych sprzedawców ulicznych frykasów. Zresztą, i tych nie było wówczas zbyt dużo. Po 2 wojnie światowej z ulic Warszawy zniknęli m.in. kasztaniarze.

Gdy Polska powróciła do ustroju kapitalistycznego kłody pod nogi street foodowcom zaczęło rzucać miasto. - Samo znalezienie miejsca często graniczy z cudem. Mamy takich wózeczków kilka: w Krakowie, Częstochowie, Łodzi i Warszawie. Trochę bruków już poznaliśmy. Co ciekawe, miasta nie przeszkadzają specjalnie w handlu kwiatami czy warzywami, ale w przypadku gastronomii często rzuca się handlarzom kłody pod nogi. Np. w Krakowie taki handel regulowany jest ustawą o parku krajobrazowym - mówi Marcin Gołąbek, pracujący w Pan Kasztan, food trucku, który można znaleźć w kilku polskich miastach.

Chcesz mieć food trucka? Warszawski Street food nie jest tani

Gdy zaczęła się jadłowozowa rewolucja na popularności zyskały nie tylko dania z ciężarówek, ale też same pojazdy do prowadzenia biznesu - Foodtrucki zrobiły się do tego stopnia modne, że za trzydziestoletniego Mercedesa można zapłacić nawet 50 tysięcy złotych. Podejrzewam, że nasz foodtruck wart byłby około 70 tysięcy. To był autobus miejski. Kupiliśmy go pod granicą. - przyznaje pomysłodawca Momo-smak, Jacek Mazut, który zdecydował się na dużo popularniejszy wśród foodtruckowców wariat samodzielnego remontu i przystosowania swojego “miejsca pracy” - przyznaje pomysłodawca Momo-smak, Jacek Mazut, z którym rozmawialiśmy w szczycie foodtruckowej rewolucji podczas kolejnej edycji Żarcia Na Kółkach.

Prowadzenie foodtrucka wiąże się nie tylko z szeregiem wydatków na utrzymanie własnego samochodu. Plany sprzedaży może pokrzyżować nam pogoda, a sezon trwa tak długo, jak długo świeci słońce. Dlatego, zawczasu warto zadbać o swoje finanse. -Była to absolutna nowość. Bobby burger był jednym z chyba pierwszych pięciu food trucków w Warszawie.

Street food idzie w giełdę

Zatrudniłem się w tym food trucku, potem stwierdziłem, że muszę być częścią tej burgerowej rewolucji - mówił o swoich początkach Krzysztof Kołaszewski, który dziś współtworzy jedną z największych sieci burgerowni w Polsce. Gdy rozmawialiśmy w pierwszym stacjonarnym punkcie Bobby Burgera, marka przygotowywała się do sprzedaży akcji.

- Aby w 100% zrealizować przyjęty plan potrzebujemy ok. 4 mln zł. Dotychczas uwzględniliśmy preferencje i potrzeby Klientów głównie na poziomie oferty i wystroju lokali, chcemy iść krok dalej i włączyć ich w biznesowy rozwój marki Bobby Burger. Podczas zbiórki na rozwój chcemy odsprzedać 20% udziałów. Emisję planujemy rozpocząć́ jesienią̨ tego roku.

-deklarował Kołaszewski latem tego roku. Nierealne? Niekoniecznie.

Warszawski street food to sympatia

Crowdfunding w branży spożywczej daje to, czego nie daje wspieranie bezosobowej korporacji. Ludzie kupują akcje-cegiełki także dlatego, że czują więź z ulubionym lokalem. Tak było w przypadku innego street foodu, który powstał w Warszawie. -Street food to już nie kebab z budki, czy mrożona zapiekanka. Kluczowym kryterium jest dla nich jakość jedzenia. My pracowaliśmy pół roku nad naszą recepturą. Nie ma w niej polepszaczy, spulchniaczy, soli peklowej. Kiełbaski są w 100 proc. naturalne, to tylko mięso zioła i odrobina wody z procesu produkcji. Gotowy produkt ma tradycyjny polski smak - tłumaczyła w rozmowie z nami Katarzyna Czechowska, współwłaścicielka. Gdy rozmawialiśmy w sierpniu 2016 roku, nikt nie znał jeszcze wyników zbiórki, ale dla streetfoodowców liczy się niekoniecznie wynik finansowy, a reklama i przywiązanie klientów do marki. Szczególnie ta ostatnia cecha odróżnia ich od bezpłciowych sieciówek z burgerami czy kebabem.


Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto