Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pożar w Prusach. Ogień zabrał im życie i dom

Katarzyna Janiszewska, Marcin Karkosza
Jan Nagórzański nigdy w życiu nie nosił brody. Dopiero jak dwa tygodnie leżał w szpitalu chory na płuca, zarósł. Synowie obiecali ogolić go w środę. Nie zdążyli. Ogolą dopiero do trumny. - Tata był kierowcą tirów. W dzieciństwie lubiłem z nim jeździć w trasę, po Krakowie, po całej Polsce - wspomina 30-letni Piotr Nagórzański, syna Jana. - Kierował wywrotkami, beczkowozami, wszystkim, co miało koła. Jeszcze do mnie nie dotarło, co się stało...

Pożar w Prusach. Alanek przyleciał z mamą na święta. Zginęli w ogniu

Pożar w podkrakowskich Prusach. Trzy osoby nie żyją [ZDJĘCIA, WIDEO]

WIDEO: Prusy koło Krakowa. W pożarze zginęły trzy osoby

Źródło: Marcin Karkosza (Gazeta Krakowska), TVN, X-News

Akurat odebrał akty zgonu swojego ojca, siostry i siostrzeńca. - Załatwiam sprawy pogrzebowe. Najbardziej boję się chwili, kiedy wszystko ucichnie i zostanę sam ze swoimi myślami - dodaje.

Miały być piękne święta

Święta w rodzinie Nagórzańskich miały być w tym roku radosne jak nigdy. Wszyscy razem, w komplecie: rodzice, siódemka rodzeństwa, ich pociechy. We wtorek z Anglii wróciła Klaudia, przekomarzała się z bratem Piotrem, że trochę mu się przytyło. On pytał, jak jej leci na obczyźnie, czy zadowolona. Nie skarżyła się na nic, bo z natury była wesołą osobą.

2,5-roczny Alanek szalał po całym domu. - Żywe sreberko - mówili o nim w rodzinie, wszędzie go pełno. Wujkowie obiecali, że w środę przyjdzie do niego spóźniony Święty Mikołaj, już nawet kupili słodycze, zabawki, będzie się mały cieszył.

Ratowali się skacząc

Kiedy w środę nad ranem Lucyna Nagórzańska wychodziła do pracy, za oknami było ciemno. Cała rodzina smacznie spała w łóżkach, po wieczornych rozmowach do późna. To musiało się stać tuż po jej wyjściu.

- Obudził nas przeraźliwy krzyk ojca, wołał: ratunku, pomocy! - opowiada Damian Nagórzański. - W całym domu było pełno dymu. Otworzyliśmy drzwi sypialni i zobaczyliśmy ogień. Ucieczka schodami była już niemożliwa. Musieliśmy wyskakiwać z okna.

Ratowali się, jak stali: w piżamach, w bieliźnie. Porwali w objęcia dziecko, 2-letniego Mikołaja. Mały strasznie płakał.

- Wszędzie było biało, gęsto od dymu - wspomina Nina Dziewientow, dziewczyna Damiana. - Nie mogliśmy znaleźć drzwi balkonowych. Myśleliśmy już, że nie wyjdziemy z tego, że spłoniemy żywcem. Ale w takiej chwili człowiek się nie zastanawia. Po prostu działa instynktownie.

Najpierw skoczył Damian. Nina położyła się na balkonowej posadzce i za rękę spuściła mu dziecko. Na końcu ratowała się sama, w ostatniej niemal chwili, gdy szyby w oknach zaczęły eksplodować z gorąca tuż za jej plecami.

Płonąca pułapka

Jan i Lucyna poznali się 32 lata temu na dyskotece. Dom w podkrakowskich Prusach budowali własnymi rękami. Włożyli całe serce i mnóstwo pracy. Dwupiętrowy, obłożony z zewnątrz białymi plastikowymi panelami. W środku boazeria, drewniane schody, pod sufitem styropianowe kasetony. I może to właśnie stało się powodem nieszczęścia? Dzisiaj w miejscach okien zieją czarne, osmolone dziury zabite płytami pilśniowymi. Odcinają się na tle białych ścian.

- Najpewniej doszło do zwarcia w instalacji elektrycznej - zauważa Piotr, jeden z synów Nagórzańskich. - Ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie, bo w domu było dużo materiałów łatwopalnych. Ale dawniej budowało się z tego, co najtańsze.

Głęboki szok

Janowi nie udało się uciec z płonącej pułapki. Był słaby, schorowany, po dwóch zawałach, z zastawką w sercu. Dwa dni wcześniej wyszedł ze szpitala. Można powiedzieć, że nie miał szans. Ale Klaudia, młoda, zwinna, mogła się przecież uratować. Strażacy znaleźli ją w połowie schodów. Tak, jakby biegła na pomoc ojcu i nagle upadła. Alanek spał w swoim łóżeczku, może się nie obudził, nie wiedział, co się dzieje?

Damian i Nina oraz ich synek Mikołaj trafili do szpitala z potłuczeniami. 21-letni Maciej, najmłodszy z rodzeństwa, też był w domu, też skakał z okna. Miał mniej szczęścia, wylądował na betonowych płytach. Ma pęknięte dwa dyski w kręgosłupie. Nie wiadomo czy będzie chodził. Pani Lucyna nadal pozostaje w głębokim szoku. Od kiedy syn powiedział jej o tragedii, nie ma z nią kontaktu.

- Wziąłem na siebie przekazanie mamie tej wiadomości, ponieważ jestem najstarszy - mówi pan Piotr. - Teraz to ja muszę myśleć o rodzinie.

Pomóżmy rodzinie

Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej Kocmyrzów-Luborzyca organizuje pomoc dla pogorzelców. Wsparcie pieniężne można przekazywać na konto: 77 8589 0006 0160 0680 2655 0008 z dopiskiem „POMOC DLA POGORZELCÓW - NAGÓRZAŃSCY” .

Przypomnijmy: w środę nad ranem w domu w Prusach pod Krakowem wybuchł pożar. W płomieniach zginęli członkowie rodziny Nagórzańskich - 69-letni Jan, jego 24-letnia córka Klaudia oraz 2,5-roczny wnuczek Alanek. Kolejnych sześć osób trafiło do krakowskich szpitali. Gmina, okoliczni mieszkańcy i instytucje aktywnie włączają się w pomoc rodzinie. Od czwartku trawa remont 57-metrowego mieszkania przy szkole w Łososkowicach, w którym już w poniedziałek będą mogli zamieszkać pogorzelcy. - Wiele osób przynosi też pomoc materialną - mówi Elżbieta Turek, kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Kocmyrzowie-Luborzycy.

- Jedna z okolicznych firm dała nam środki czystości, fundacja z Krakowa - odzież, pieluchy i zabawki - wylicza Marek Jamborski, wójt gm.Kocmyrzów-Luborzyca. - Pomógł też proboszcz, który zdobył dla rodziny m.in. lodówkę i pralkę. Przy pomocy strażaków ochotników i prywatnego przedsiębiorcy zabezpieczyliśmy dom przed opadami i zimą. Inspektor nadzoru budowlanego we wtorek przeprowadzi ekspertyzę, która wyjaśni, czy spalony dom nadaje się do remontu.

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto