Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Polskie fantasy. Wywiad z Krzysztofem Piskorskim

Joanna Kik
Polski rynek książek fantasy rozwija się m.in. dzięki młodym twórcom. Może warto by więc poznać ich choć trochę. Zapraszam do przeczytania wywiadu z Krzysztofem Piskorskim. Specjalnie dla naszych czytelników.

Polski rynek książek fantasy rozwija się m.in. dzięki młodym twórcom. Może warto by więc poznać ich choć trochę. Zapraszam do przeczytania wywiadu z Krzysztofem Piskorskim. Specjalnie dla naszych czytelników.
Krzysztof Piskorski, mieszkający we Wrocławiu, pisarz, dziennikarz, twórca scenariuszy RPG i poradników do gier komputerowych. Laureat nagrody Quentina za najlepszy scenariusz roku 2001. Autor licznych publikacji na łamach „Science Fiction”, ”Magazynu Fantastycznego” i „Nowej Fantastyki”.

Z pod jego ręki wyszły takie opowiadania jak „Krach operacji niebiańskie zastępy”, „Ładunek”, czy też „Drugi obraz z pod piramid”. Za jego debiut książkowy uznaje się powieść „Wygnaniec” opublikowaną w 2005 r. Po niej nastąpiły kolejne tytuły takie jak „Najemnik”, ”Prorok” czy „Poczet dziwów miejskich”. Piskorski nominowany był do nagrody im. Janusz A. Zajdla, oraz do nagrody im. Jerzego Żuławskiego za powieść „Zadra”. Zdobył nagrodę ESFS Encouragement Award na Euroconie 2009.

Jak donoszą notki biograficzne, pisarz jest wielbicielem żeglarstwa i dobrych tytoni fajkowych. Dziś opowie nam, czym jest dla niego fantastyka i jak postrzega świat.

Joanna Kik: Gargulce, płytniki i kruk z awersją do niemieckich turystów… czy tak postrzega świat Krzysztof Piskorski spacerując ulicami Wrocławia? Czy może to tylko bajkowy świat w głowie autora stworzony na potrzeby opowiadań?
Krzysztof Piskorski: No wiesz - autor fantastyki, który twierdzi, że pisze to, co widzi, ma spore szanse skończyć w białym trykocie z długimi rękawami. Wszystkie motywy „Pocztu dziwów miejskich” brałem z głowy, różnych gier wyobraźni, zastanawiania się „co by było gdyby”. Płytniki, na przykład, wzięły się z zabawnie klekoczącej chodnikowej płyty na przystanku tramwajowym, która zachowywała się, jakby ktoś pod nią siedział. Jama bazyliszka istnieje naprawdę, jest ogrodzona żelaznym płotkiem i nieraz, przechodząc obok, zastanawiałem się, co może być w środku.

Czy pisząc „Poczet Dziwów Miejskich” zastanawiałeś się, jaki odbiór zyska książka u młodego pokolenia? Biorąc oczywiście pod uwagę, że bazyliszek jest dla nich znacznie bardziej abstrakcyjnym pojęciem niż transformers.
- Prawdę mówiąc, niespecjalnie o tym myślałem, miałem wizję i pomysł, a potem szedłem za nimi „na czuja”. Obsadziłem we Wrocławiu takie nadnaturalne istoty, jakie najlepiej do mnie przemawiały i komponowały się z klimatem miasta. Nie było żadnych chłodnych kalkulacji w stylu: dajmy bohatera uczącego się magii, bo to się dobrze sprzedaje.

Michał R. Wiśniewski napisał kiedyś: „Można wręcz zaryzykować tezę, że fantastyka nie jest niczym innym, jak parodią rzeczywistości…” A czym dla Ciebie jest fantastyka?
- Fantastyka to niesamowite narzędzie do mówienia rzeczy, których nie da się powiedzieć operując postaciami i sytuacjami z realnego świata. Można z jej pomocą eksplorować całkiem nowe przestrzenie intelektualne, rzeczywistości rządzące się odmiennymi prawami, jak to robi Jacek Dukaj, można stawiać pytania, które w przyszłości mogą okazać się dla nas fundamentalne (jak robił to Dick), można ciekawie dyskutować o nauce (jak w niedawnym „Ślepowidzeniu” Wattsa). Można też z pomocą fantastyki po prostu świetnie bawić lub mówić coś z humorem o naszej rzeczywistości (jak Pratchett).

To patriotyzm, czy tylko upodobanie do polskiej kultury i historii powoduje, że tworzysz na bazie naszych rodzimych realiów?
- Ani jedno ani drugie. Raczej próba wcielenia w życie Kingowskiej zasady: „pisz o tym, na czym się znasz”. To naturalne, że o ulicach Wrocławia wiem więcej niż o ulicach Bostonu, więc jeśli umieszczam akcję we Wrocławiu, to jestem w stanie odmalować realia bardziej przekonująco, dodać więcej fajnych smaczków oraz detali... Poza tym sądzę, że takie coś bardziej przemawia do czytelnika. Przecież anglojęzyczne urban fantasy najczęściej operuje settingiem amerykańskiego miasta. Łukanienko pisał o Moskwie. Dlaczego polskie urban fantasy nie miałoby rozgrywać się w Polsce? Tym bardziej, że szlak został już mocno przetarty, np. przez Andrzeja Pilipiuka. Choć muszę przyznać, że bardzo lubię historię, więc rodzime realia w mojej ostatniej książce „Zadra”
wzięły się pewnie z sentymentu do tych chwil, kiedy nasz kraj uczestniczył w ważnych, światowych wydarzeniach.

W naszej korespondencji napisałeś: ”...w naszym kraju pisarze to nie sławne osobistości, które mogłyby żądać honorariów za wywiady.” Choć na Twoim koncie mnogość nagród (w tym ESFS Encouragement Award, nominacje do nagród im. Żuławskiego i Zajdla) i kilkanaście doskonale ocenionych publikacji, wydajesz się być rozczarowanym pozycją pisarza. Czy warto tworzyć jakkolwiek pojętą fantastykę w Polsce?
- Na początku najważniejsze: nie chciałem powiedzieć, że jestem rozczarowany, bo nikt nie płaci autorom za wywiady. To właśnie nachalne gwiazdorstwo i żądanie pieniędzy za coś, co jest obowiązkiem twórcy (kontakt z fanami) uważam za nienaturalne.

A jeśli chodzi o pozycję pisarzy w Polsce, to rzeczywiście, jest marna, ale nie mogę mówić, żebym był szczególnie rozczarowany, bo z grubsza wiedziałem, w jaką karierę się pakuję. Gdybym był niezadowolony, po prostu przestałbym pisać. Ale trudno ukryć, że życie autora jest ciężkie, pieniędzy nie ma, nakłady są śmiesznie niskie, mało ludzi czyta, media interesują się tylko garstką wybrańców. Na dodatek duża część rynku to przekłady, większość sprzedającej się u nas fantastyki jest tłumaczona ze wschodu albo zachodu. Czyli zachodni autor sprzeda książkę u siebie i u nas, natomiast autorowi polskiemu zostają obrzeża własnego rynku.

A będzie tylko gorzej - badania o czytelnictwie pokazały, że w ostatnim roku było ono najniższe od szesnastu lat, rynek się kurczy. Tymczasem ludzie dowiadują się głównie o milionach zarobionych przez Rowling i nie mają pojęcia, jak pisarstwo wygląda naprawdę. Myślę, że wielu byłoby zszokowanych tym ile pieniędzy (nawet będąc niezłym, dobrze przyjętym autorem) dostaje się za pół roku ciężkiej pracy nad książką.

Czy warto? Tak, ale trzeba wcześniej pozbyć się naiwnych marzeń i być gotowym na to, że pisaniu odda się cały wolny czas, potworną ilość wysiłku, a w zamian nie dostanie się nic wymiernego, a o naszych książkach (w najlepszym wypadku!) będzie wiedziało kilkanaście -kilkadziesiąt tysięcy osób z trzydziestoośmiomilionowego kraju.

No ale są inne rzeczy, które to rekompensują. Zobaczyć swoje teksty drukiem, to niesamowite uczucie. A kiedy jeszcze widzi się, że te pomysły zalęgły się w głowach innych ludzi, że inni przeżywają opisane przez nas wydarzenia i interesują się naszymi bohaterami, przyjemność jest trudna do opisania.

Czy jest opowiadanie lub powieść, które Cię zawstydzą i takie, które dało ci spełnienie jako autorowi?
- Zawstydza? Raczej nie, choć przyznam szczerze, że każdy mój tekst, do którego wracałem po jakimś roku, bardzo mnie drażnił i znajdowałem od razu sto jeden rzeczy, które warto byłoby poprawić. Ale to nieuniknione, autor rozwija się wraz z liczbą przeczytanych i napisanych książek. Dlatego też niektóre z moich pierwszych tekstów wydają mi się dziś słabe. Ale czy się ich wstydzę? Nie, to była naturalna droga rozwoju.
Natomiast nigdy jeszcze po skończeniu tekstu nie czułem się całkowicie spełniony. Zawsze jest jakiś rozdźwięk między tym co chciałem osiągnąć, a tym co w końcu widzę na papierze. I może dobrze? Pewnie gdybym całkowicie „spełnił się” jakąś książką, straciłbym zapał do pisania.

Fascynacje literackie Krzysztofa, czyli co zalega na nocnej szafce?
- Pod lampką nocną prawie zawsze znajdziesz u mnie materiały do książki, którą aktualnie piszę. Czyli obecnie opracowania o mistyce żydowskiej, kabale, rewolucji przemysłowej plus „Ziemia obiecana” i „Lalka”. Niestety (a może na szczęście) tak to jest, że na każdą napisaną stronę musi przypaść dziesięć stron przeczytanych.

Kiedy nie czytam źródeł, staram się czytać wszystkie ważniejsze pozycje z polskiej i zachodniej fantastyki oraz literatury pięknej, żeby „być na bieżąco”. Kilku z moich ulubionych autorów to Wit Szostak, Jacek Dukaj oraz nieodżałowany Ryszard Kapuściński u nas, a na zachodzie Kurt Vonnegut, Philip K. Dick, Neil Gaiman, China Miéville...

A co Krzysztof Piskorski czytałby swojemu dziecku „do poduszki”

  • Bardzo trudne pytanie. Tym trudniejsze, że ominął mnie etap literatury „młodzieżowej”. Kiedy tylko nauczyłem się czytać zacząłem podkradać ojcu dorosłą fantastykę i moje pierwsze przygody literackie to Tolkien oraz opowiadania Howarda. Kusiłoby mnie więc, żeby rzucić latorośl na głęboką wodę i pominąć Pottera, Złote Kompasy, Narnie etc. Mógłbym zacząć od Hobbita, potem trylogia, a potem się zobaczy.
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bielawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto