Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Marcin Świetlicki obala schematy bycia pisarzem [wywiad]

Mickey Mousoleum
Mickey Mousoleum
O szufladkowaniu gwarantującym artystyczny zgon i wszystkich innych aspektach bycia ikoną MM'ka rozmawia z krakowskim poetą i muzykiem rockowym.

Co jest dla Pana esencją Krakowa?

Przyjechałem do Krakowa w 80. roku i od tej pory kościół Mariacki jak stał tak stoi. Wawel też tu był i jest nadal. Nawet Zwierzyniec był, jak przyjechałem (śmiech) Tak naprawdę za zmianami nie przepadam.

Co przyczyniło się w największym stopniu do decyzji o przyjeździe do tego miasta?

Bo do Warszawy nie chciałem jechać. Do liceum chodziłem w Lublinie, wszyscy koledzy też tam studiowali. Ja jednak byłem już znudzony. Stolica była najbliżej, ale już w młodym wieku jej nie lubiłem. To, że wyjechałem daleko od domu było dość przyjemne. Poczułem się dorosły.

Jestem przedstawicielem pokolenia, które w podręczniku licealnym miało już dział poświęcony barbarzyńcy Świetlickiemu. Jak Pan na to reaguje?

Bogu dziękuję, że nie musiałem się o sobie uczyć. Gdybym teraz na przykład postanowił skończyć studia, to zapewne byłyby tam zajęcia poświęcone Świetlickiemu (śmiech). Wiadomo, że historia literatury niektóre nazwiska zapamiętuje, inne nie. Ja zadebiutowałem w czasie zmian ustrojowych, kiedy było zapotrzebowanie na nową literaturę, no więc nieszczęśliwie zapamiętano właśnie mnie. Gdybym zaistniał dziesięć lat wcześniej lub później, co mogłem zresztą zrobić, to zapewne nikt by mnie nie zauważył.

Jaka była w takim razie specyfika tamtejszych debiutów?
Obecnie rynek wydawniczy jest o wiele bardziej aktywny niż wtedy. W latach 80. każda książka była swoistym świętem. Ludzie stali w długich kolejkach by je kupić. Osobiście jednak debiutowałem jako trzydziestolatek i nie promieniowałem dumą w związku z publikacją pierwszego tomika. Podchodziłem do tego z dystansem. Teraz wydawanych jest dziesięciokrotnie więcej książek, ale wątpię by na świecie było aż tylu ludzi, którzy mają coś sensownego do powiedzenia. Bardzo często myślę, zwłaszcza czytając poezję, że przecież ta książka nie musiała wcale powstać. Choć właściwie nie jestem wielkim znawcą. Jeżeli ktoś daje mi swoje wiersze, to udaję przed samym sobą, że je czytam.

Od barbarzyńcy do ikony? Jest jakaś różnica między Marcinem Świetlickim z pierwszego okresu działalności a obecnie?

Większej różnicy bym nie dostrzegał. Dziś jestem w stanie napisać też takie wiersze, jakie pisałem mając kilkanaście lat, i nie czułbym z tego powodu wstydu. Być może bierze się to z tego, że już w samym momencie debiutu byłem gotowym poetą. Jestem przekonany, że z tego, co pojawiło się w pierwszym tomiku usunąłbym może dwa, trzy wiersze. To co wcześniej pisałem do szuflady zostało już do tamtego momentu wytrzebione. Ta pierwsza książka była już dorosła. Co prawda czuję, że obecnie jest tak jakbym zawężał to co wcześniej pisałem. Teraz obsesyjnie krążę wokół stałych tematów. Podejrzewam jednak, że do głównej zmiany przyczyniła się praca z zespołem, która wyuczyła mnie pewnej rytmiczności i lakoniczności w pisaniu. Nie ma już miejsca na pierniczenie Gdyby obecnie "przypłynął statek piratów"*, to wskazałby Pan kogoś do sprzątnięcia?

Gdy pisałem ten tekst, to byłem bardziej wściekły niż teraz. Myślałem, że radykalne gesty ułatwią sprawę. Obecnie nie zabiłbym już nikogo, tylko po prostu powsadzałbym do więzienia. Jakieś dożywocia może (śmiech) Prawdę mówiąc, to ja już się wyciszyłem. Odkąd odłączyłem się od życia społecznego, przestałem chodzić do pracy i oglądać telewizję, złoszczą mnie tylko przypadkowe drobiazgi. Pijani turyści i deskorolkarze wkurzający za oknem psa to teraźniejsze powody moich grymasów (śmiech).

Teraz młodzi mają walczyć? Widzi Pan w nich jakieś szanse?

Jak obserwuję swojego syna, to nieraz ręce mi opadają i wydaje mi się, że w jego wieku byłem rozsądniejszy. Z drugiej zaś strony zaskakuje mnie bardzo często, dlatego też nie warto deklarować się czy młodzież jest zła czy dobra. Nieraz po prostu zależy to nawet od pogody (śmiech) Generalnie mnie wkurza. Podejrzewam jednak, że jak ja byłem młody to też wkurzałem niemało osób.

Pozwolę sobie teraz zapytać, jak wielka była to satysfakcja, gdy podczas pierwszego publicznego występu grupy Świetliki, Czesław Miłosz był zdegustowany.

To nie prawda, że był zdegustowany. Wykazał się po prostu zdecydowanym brakiem zainteresowania (śmiech) Na pewno jednak nie podobało się Szymborskiej! Cały ten występ to było dziwadło. Wszyscy poeci recytowali swoje wiersze, a ja przeraźliwie krzyczałem do mikrofonu. To wygenerowało dość bolesny zgrzyt, który z jednej strony nas wszystkich wzruszał, z drugiej zaś rozśmieszał. Hoho, to było już przeszło piętnaście lat temu.

Obecnie literatura zazwyczaj nosi znamię jakiejś korporacji. Pan sam doświadczył etykiety bruLionu. Jak bardzo to przeszkadza?

Ja nikomu nie życzę podpinania się pod jakąkolwiek etykietę, bo to ma strasznie zły wpływ. Ja w bruLionie wydałem jedną książkę, od tego czasu powstało mnóstwo innych rzeczy, a i tak zawsze jestem z tym kojarzony. To polega na pewnego rodzaju przesądach. Jeżeli ktoś wypracuje sobie negatywną opinię marce, to nie tknie niczego spod tego szyldu. Ja również nie jestem od tego wolny. Gdyby w ha!arcie ukazała się książka okrzyknięta za dobrą, to i tak bym jej nie przeczytał, bo po zetknięciu się z kilkoma ich pozycjami już w ogóle nie wierzę w ich gust.

Na internetowej stronie Świetlików, przypisany jest Panu slogan "dekadent po stronie wartości", to się wyklucza, prawda?

To forma stylizacji autorstwa Grzegorza Dyducha. Tak naprawdę nie jestem ani dekadentem, ani po stronie wartości. Prawdziwi dekadenci siedzą w Piwnicy pod Baranami (śmiech) Jeżeli zacząłbym się określać to znaczyłoby to, że jestem już trupem.

Moja prezentacja maturalna tyczyła ról i zadań poety w czasach współczesnych. Muszę przyznać, że gdy na końcu wystąpienia obaliłem temat, spytano mnie dlaczego akurat tego Świetlickiego wziąłem, skoro treść tematu legła w gruzach...

No tak, ale ja też nie umiałbym nic na ten temat powiedzieć. Rolę i zadania ma rolnik, hutnik, górnik i polityk. Wydaję mi się, że to co związane jest z pisaniem powinno być właśnie poza takimi sferami. Oczywiście są tacy, którzy zadania mają. Przecież pisarki feministyczne z istoty mają rolę (śmiech) W każdym razie osobiście ról i zadań zawsze się wystrzegałem.

Niejednokrotnie można napotkać na publikacje rozwodzące się na temat wulgarności Pana wierszy. Skąd ta etykieta?

To sprawa, która właściwie całkiem nie wiadomo skąd się wzięła. Podejrzewam, że Czesław Miłosz w swojej twórczości użył więcej wulgaryzmów niż ja. Osobiście użyłem ich tylko kilka razy, ale były chyba użyte trafnie i postawione w odpowiednim miejscu, skoro ludzie tak to zapamiętali. Głównie poruszyła "Nieprzysiadalność" bo tam jak mantrę powtarzałem "że ja to pierdolę". W ogóle długo nie graliśmy tego na koncertach, bo z zasady jest tak, że jak ludzie słyszą nieprzyzwoity wyraz to się głupią cieszą, a my nie chcemy takiej niskiej przyjemności ludziom sprawiać. Trzeba działać bardziej wysublimowanie (śmiech)

Wydał Pan mnóstwo tomików wierszy, aktualnie zajmuję się pisaniem powieści kryminalistycznych. Wiadomo jednak, że dramatu Pan nie napisze. Aż tak bardzo nie akceptuje Pan teatru?

Nie lubię patrzeć, jak się ludzie męczą, mówiąc nie swój tekst. To nie może tak być, że ktoś posługuje się nie swoimi słowami. Jeżeli powstałby teatr, w którym ludzie opowiadaliby o sobie, to wtedy byłoby to do zaakceptowania.

Jak wyglądał proces kroczenia poety na scenę muzyczną?

To wszystko wyglądało jak przypadkowy wybryk Nie miałem jeszcze wydanej pierwszej książki i nie wiedziałem czym się zająć. Byłem trzydziestoletnim człowiekiem, który właściwie nic w życiu jeszcze nie dokonał i dlatego pomyślałem, że można by się powygłupiać w ten sposób. Pamiętam, że byłem na koncercie [Trupa Wertera Utrata - zespół przeistoczony w Świetliki] w Nowej Hucie. Właściwie nic nie zagrali, bo sprzęt im się popsuł straszliwie, ale poczułem takie przyciąganie (śmiech). Po kilku pogadankach z Grzesiem Dyduchem, zaproponowałem, żebyśmy obmyślili zespół. Mieliśmy początkowo grać we dwóch, wtedy jednak zaczął jęczeć, że bez perkusji nie da rady. No a w międzyczasie okazało się, że wygryzłem poprzednią wokalistkę z zespołu. Ja nie wierzyłem, że kiedykolwiek nagramy płytę, ale byliśmy na tyle młodzi i świeży, że przypadkiem stworzyliśmy materiał o wielkiej energii.

Zawsze podkreśla Pan, że"grupa Świetliki, to nie Świetlicki". Jaki zatem ustrój panuje wśród muzyków?
Wszyscy rządzą oprócz mnie (śmiech). To rodzaj demokracji. Ale zdecydowanie niektórzy są w niej silniejsi. Określanie mnie mianem lidera na pewno nie jest dobre. Nie interesuję się rządzeniem.

A gdyby jednak to od Pana zależała muzyczna strona kapeli, to jaki charakter brzmienia by dominował?

Zdecydowanie byłoby agresywniej. Na naszych płytach jest też dość różnorodnie. Ja postawiłbym na radykalizm. Może było by też monotonniej. Gdy słucham starych płyt jest tam dla mnie zbyt wiele udziwnień i gwałtownych zmian. Nasz basista nie potrafi grać w kółko jednego motywu i stąd te wszystkie dodatki przeczące minimalizmowi.

Czy zamieszanie jakie panuję wokół koncertów sprawia jeszcze przyjemność?

Coraz mniejszą. Wcześniej lubiłem moment, gdy przełamywałem swoją wrodzoną nerwicę i bez wstydu wykrzykiwałem jakieś słowa. Teraz mnie to męczy. Może tak naprawdę dlatego, że od dawna nie napisałem żadnej nowej piosenki i już pewien czas rządzi mną automatyczne wyrzucanie z siebie tekstów. Umysł się w to coraz mniej angażuje. Emocji też już obecnie brak. Stary jestem właściwie. Ale z rozpędu zagramy coś jeszcze.

Jak Pan zatem wspomina współpracę z innymi artystami? Było równie męcząco?

Kolegom z zespołu nigdy nie podobała się moja współpraca z innymi twórcami. Dla mnie było to jednak bardzo ciekawe i różnorodne muzycznie, co spowodowało, że bardzo to polubiłem. Bez względu z kim się pracuje, zawsze pozostaje w człowieku ogromne wzbogacenie osobistego doświadczenia. Mikołaj Trzaska na przykład jest zawodowym muzykiem, i choć dobrze mi się z nim pracowało, to jednak nie do końca się rozumieliśmy. On granie koncertów traktował jak rutynową pracę, rok temu zauważyłem jednak, że rozwinął się w swojej profesji ogromnie, a ja nadal robię co robiłem (śmiech) Chętnie nagrałbym z nim jednak płytę, czego nie mogę powiedzieć w wypadku Cezarego Ostrowskiego. Nagrania z nim traktowałem jako jednorazowe doświadczenie, a tymczasem on posiada już obecnie materiał na kolejne dziesięć płyt. Elektronika to nie jest jednak to, co byłoby w stanie mnie długoterminowo pociągać...

Czyli jednak jazz?

Tak. Z formacją Czarne Ciasteczka zarówno zagrałbym jeszcze koncerty, jak i nagrał płytę. Całkowicie nie mamy jednak na to czasu. Ziut Gralak, jest zapracowanym muzykiem, zaplątanym w tysiące różnych projektów. Warto byłoby jednak kiedyś to tego zamysłu wrócić.

A w jakiej kondycji są Świetliki po szesnastu latach działalności?

Piszę coraz mniej piosenek. Nie chce mi się. Chłopcy z zespołu też właściwie jakoś nie komponują ostatnio. To jest spowodowane chyba brakiem tych emocji, które pojawiały się przy nagrywaniu pierwszych płyt. Może to wina czasu. Jesteśmy ja stare dobre małżeństwo i wiele momentów razem przeszliśmy, i dlatego jak na razie wszystko trwa, ale boję się, że trzydziestolecia Świetlików już nie będzie. Trzeba być świadomym, że w pewnym momencie niektóre rzeczy mają prawo się po prostu skończyć.



*fragment wiersza "Opluty(44)", który ze względu na wyznanie "kiedyś to miasto będzie należało do mnie" i proroczą zapowiedź "sprzątnąć wszystkich", stał się jednym ze sztandarowych tekstów Marcina Świetlickiego.


Dziennikarzu

Użyj komórki
Żywe Miasto

Wygraj pieniądze
Skarby Małopolski

Zagłosuj!

Boże Narodzenie

w Krakowie
od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto