Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kraków: były przeor zakonu kamedułów na Bielanach ojciec Maksymilian kradł?

Redakcja
Kiedyś ojciec Maksymilian - przeor
Kiedyś ojciec Maksymilian - przeor REPRO ADAM WOJNAR
Jako przeor ojciec Maksymilian miał władzę, pieniądze i szerokie kompetencje. Miał być zbawieniem dla podupadającego zakonu kamedułów na Bielanach w Krakowie. Ale się pogubił. Z zakonu już odszedł, teraz przed krakowskim sądem, już jako Witold K., przekonuje, że nie jest złodziejem - pisze Artur Drożdżak.

Cisza, szum drzew, z oddali słychać jedynie świergot ptaków. Na obrzeżach miasta, w podkrakowskich Bielanach sielski obrazek zmienia się tylko kilka razy do roku, kiedy wszyscy chętni mogą przekroczyć furtę zakonu kamedułów. Dziś na Bielanach żyje kilku zakonników. Kongregacja Pustelników Kamedułów Góry Koronnej, bo taka jest oficjalna nazwa zakonu, ma w sumie 9 eremów, czyli klasztorów w 5 krajach: Hiszpanii, Kolumbii, Polsce, USA i we Włoszech. Liczy ponad 80 zakonników.

Cisza w zakonie pod Krakowem została przerwana 9 września 1998 roku. Wtedy to jeden z braci ujrzał wyrwany zamek w drzwiach do klasztornej biblioteki. Chwilę potem w wyciszonej wspólnocie zawrzało. Okazało się, że po bibliotece buszował złodziej.

Były zakonnik kradł?

Pod koniec 1998 roku, kiedy spis skradzionych dzieł opublikowała prasa, antykwariusz z Bydgoszczy zorientował się, że ma u siebie księgi z Bielan. Powiadomił policję. Ta ustaliła, że sprzedawcą starodruków był 35-letni Andrzej K. z Gdańska. Mężczyzna podał swoje dane i adres. Okazało się, że w innych antykwariatach w Warszawie i Trójmieście ten sam człowiek sprzedawał cenne mapy i księgi. Kiedy przypadkowo funkcjonariusze wymienili nazwisko podejrzanego, przeor kamedułów z Bielan aż krzyknął.

Wydalony, ale zaufany

- Przecież to nasz były zakonnik - usłyszeli zdumieni policjanci. Nie interesowali się wcześniej jego przeszłością, bo zmyliło ich, że mężczyzna ma rodzinę, dzieci. Na razie cieszono się z odzyskania kilkunastu starodruków i pięciu zbiorów unikalnych map z XVI wieku. Aresztowano Andrzeja K.

Był zakonnikiem od 1984 r., przez 7 lat, mieszkał w eremach w Bieniszewie, Bielanach i we Włoszech. Ślubów wieczystych nie złożył, tylko czasowe. Zakon opuścił w 1991 roku. On twierdzi, że z własnej woli, zakonnicy mówią, że został wydalony. Dlaczego? Nie ujawniają.

Tym dziwniejsza wydawała się ich decyzja zezwalająca Andrzejowi K. na nieograniczony dostęp do biblioteki, by - jak twierdził - mógł pisać książkę o historii zakonu. Taki przywilej miało zaledwie kilku innych zakonników. Co więcej - Andrzej K. mógł jako jedyna osoba z zewnątrz korzystać z księgozbioru i miał do niego swój komplet kluczy, o czym pewnie współbracia nie wiedzieli. Księgi zaczął kraść już po odejściu z zakonu i swój proceder uprawiał do 1998 roku.

- Kradłem, bo brakowało mi na życie. Musiałem z czegoś utrzymać rodzinę - wyznał.

Biblioteka kamedułów była niezwykle cenna, bo pozostała nietknięta przez całe 400 lat. Ominęły ją zawieruchy wojenne, potop szwedzki w XVII wieku, rozbiory Polski i dopiero teraz okazało się, że część księgozbioru skradziono - opowiadał. Andrzeja K. skazano na 6 lat więzienia i 29 tys. zł grzywny.

Kariera Maksymiliana

W tym trudnym dla zakonu czasie inny kameduła zaczął piąć się w hierarchii zakonu.

Witold K. przyjął imię o. Maksymilian. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1991 r., przeorem na Bielanach został w 2003 r.

Maksymilian był 245. przełożonym w historii tego miejsca.

Młody, 41 lat, ale już dał się poznać jako rzutki organizator. Wydawał się idealnym kandydatem, który dźwignie podupadający zakon. Stanęły przed nim dwa ważne zadania. Z jednej strony musiał zadbać o niszczejące zabytkowe mury i pogarszającą się sytuację finansową klasztoru, z drugiej musiał pamiętać, że jego zadaniem jako prze- ora jest opieka nad współbraćmi.

Z pierwszym zadaniem poradził sobie łatwo. Był medialny, elokwentny. Prasę obiegły zdjęcia zakonnika z długą brodą, który dzwoni z telefonu komórkowego i załatwia pilne sprawy. To był znak czasów, że duchowny z kontemplacyjnego zakonu taki ma styl bycia.

Potrafił ściągnąć sponsorów, którzy wyłożyli spore sumy na odnowienie zakonu. Zadbał o dobre relacje z urzędnikami, z konserwatorem zabytków.

- Takie otwarcie na zewnątrz, umiejętność komunikacji ze światem, a z drugiej strony troska o innych zakonników - to cechy dobrego przełożonego w zakonie. W przypadku kamedułów chodzi o przeora, a w naszym przypadku taką rolę pełni gwardian - opowiada o. Jan Szewek, franciszkanin z Krakowa.

Sam o. Maksymilian dziś potwierdza, że miał być dla zakonu mężem opatrznościowym. Dostał szerokie kompetencje i tylko jeden zakaz. Nie wolno mu było sprzedawać lub robić darowizn z zakonnej ziemi.

Jego poprzednik, jak mówił, popełnił ten błąd, gdy kameduli odzyskali trochę gruntów dzięki decyzji Komisji Majątkowej.

Biedni bracia z pieniędzmi

Jako przeor obracał olbrzymimi sumami. 90 tys. złotych, jak mówił, to nie była dla niego duża suma.

Wspierał finansowo rodziny zakonnych współbraci, np. jednej z nich sfinansował kupno pieca do ogrzewania domu. Innym razem podarował siostrom albertynkom samochód wart kilkanaście tysięcy złotych.

W 2004 roku o. Maksymilian poznał lekarkę ze szpitala wojskowego w Krakowie.

Małgorzata L., ordynator oddziału dermatologii, zaczęła bywać u kamedułów, opiekowała się chorymi zakonnikami, i nie brała za to żadnych pieniędzy. Wizyty lekarki były na rękę przeorowi, który miał w pamięci drugie ważne zadanie: dbanie o współbraci.
Wtedy podjął decyzję, by podziękować lekarce za jej troskę.

O. Maksymilian odwiedził ją w szpitalu, obejrzał jej skromny gabinet i... przekazał Małgorzacie L. meble. To miała być forma odwdzięczenia się za pomoc medyczną nad zakonnikami.

- Przekazany fotel był współczesny, a 4 krzesła stylowe. Podobnie stół, który już jadły korniki. Te rzeczy niszczały, więc poddałem je renowacji i dałem lekarce. Była zaskoczona darem - opowiada duchowny.

Meble miały być przekazane na rzecz szpitala, ale ostatecznie znalazły się w prywatnym domu lekarki. Potem o. Maksymilian wypłacił z konta zakonu w sumie 110 tys. zł i dał je lekarce jako pożyczkę na zakup auta i remont dachu w jej domu.

Obdarował ją też rzeźbą Chrystusa Frasobliwego, otrzymaną od Polaka z Australii oraz małym obrazkiem "Erem bielański", namalowanym przez Jana Nepomucena Głowackiego.

W 2006 r. o. Maksymilian przestał pełnić funkcję przeora po kontroli władz kościelnych.
- Zadania przerosły przełożonego, czy to z racji charakteru, czy przepracowania, czy braku doświadczenia, więc trzeba było interweniować - stwierdził wtedy biskup Tadeusz Pieronek, którego Stolica Apostolska wyznaczyła na wizytatora. Po trzech miesiącach kontroli relację z niej biskup posłał do Kongregacji Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego. To była podstawa do zwolnienia o. Maksymiliana z funkcji. Przeorem został o. Marek Szeliga, benedyktyn z Tyńca.

Zrzucił zakonny habit

Przy okazji kolejnej kradzieży z biblioteki kamedułów, do której doszło w 2005 r., oprócz władz kościelnych także śledczy przyjrzeli się działaniom przeora. Postawiono mu zarzuty przywłaszczenia mienia i pieniędzy na szkodę zakonu. Niedługo potem o. Maksymilian zrzucił zakonny habit, ale pozostał w stanie duchownym. Dalej jest kapłanem. Teraz oskarżonym, bo jego sprawa po latach w br. trafiła na wokandę.

Już jako Witold K., w garniturze, bez długiej brody, nie przyznał się do winy.
- Co się stało z pieniędzmi pożyczonymi Małgorzacie L.? - pytała na procesie sędzia Agnieszka Anioł.

Witold K. odparł, że zostały mu zwrócone, ale nie ma na poparcie swoich słów żadnych dokumentów.
- Nie wpłaciłem ich na konto zakonu, ale wykorzystałem na bieżące wydatki i remonty - odpowiada były przeor.

Małgorzatę L. oskarżono o paserstwo, jej odrębny proces zakończył się już uniewinnieniem kobiety.

Witold K. przekonuje, że zarówno jego poprzednik na tej funkcji o. Ambroży, jak i następca obdarowywali prezentami osoby, które pomagały zakonowi. On zaś nie robił nic innego, taka była i jest praktyka w zakonie. Dziwił się, że z tego powodu zasiada na ławie oskarżonych.

Teraz cela więzienna?

Jak twierdził, z przepisów zakonnych wynikało jedynie, że nie może dokonywać darowizn o wartości powyżej 1500 euro i nie było szczegółowego wykazu przedmiotów, które mogą być podarowane. Władze zakonne twierdzą inaczej, dlatego kameduli są oskarżycielem posiłkowym w tym procesie byłego przeora.

Oskarżonemu grozi do 12 lat więzienia.

Wybierz z nami Miss Lata Małopolski! [ZOBACZ ZDJĘCIA KANDYDATEK]

Kochasz góry?**Wybierz najlepsze schronisko Małopolski!**

Urządź się w Krakowie!**Zobacz, jak to zrobić!**

Codziennie rano najświeższe informacje, zdjęcia i video z Krakowa! Zapisz się do newslettera!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto