Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jak sprzątałem Kraków

Redakcja
Największą frajdę sprawia ciągnięcie wajchy i wrzucanie śmieci do mielącej je śmieciarki. Ale to tylko krótka przerwa w tej trudnej robocie
Największą frajdę sprawia ciągnięcie wajchy i wrzucanie śmieci do mielącej je śmieciarki. Ale to tylko krótka przerwa w tej trudnej robocie Andrzej Banaś
Nabrałem szacunku dla ludzi, którzy budzą mnie rano, tłukąc się kubłami. O ciężkiej i śmierdzącej pracy "na śmieciarce" - pisze Piotr Rąpalski.

Pracownicy MPO nie obrażają się, kiedy ktoś nazywa ich śmieciarzami, choć za tym nie przepadają. - To przecież inni śmiecą, a nie my. My czyścimy miasto - mówi Piotr, brygadzista, w którego ekipie ruszyłem dźwigać kubły. Przekonałem się, że praca ładowacza odpadów stałych to ciężka, niebezpieczna, ale też konieczna robota.

Zaczynam o bezlitosnej porze, 5.30 rano, szkoleniem BHP. Dowiaduję się, jak nosić kubły, aby nie wykręcić sobie nadgarstka i nie połamać kolan oraz jak je ładować na podnośnik, aby nie dostać ciosu w podbródek. Przed podniesieniem pojemnika warto też narobić hałasu, aby szczury mogły spokojnie czmychnąć, niekoniecznie po moim ramieniu. Ubieram się w uniform i jazda na miasto.

Piotr, mój szef, pracuje już 14 lat. Przed wyjazdem modli się o pomyślny dzień. Kierowca Adam to milczek. Jest też dwóch innych ładowaczy, Irek i Tomek. Pierwszy cel śmietnik VIP w urzędzie marszałkowskim. Czyściutko i schludnie.

Ale nie zawsze tak bywa. - Śmieci powinno być w kuble tyle, aby dało się zamknąć wieko. Nieraz jednak ludzie tak je ładują, że wszystko wypada - mówi Piotr. Pcham pięć razy większy ode mnie kontener i siłą bezwładności pakuję się wprost na ścianę. Kiedy udaje mi się doczłapać do śmieciarki, Piotr się niecierpliwi. Tu liczy się czas. Robotę trzeba skończyć zanim krakusy wyjadą na miasto i zrobią się korki.

Zaczepiamy kubeł o bolce, odchodzimy i pchamy wajchę w górę. Z hukiem, który budzi mnie nieraz rano, śmieci marszałka trafiają do mielącej odpady paszczy.

Ulica Długa. Zaczynają się schody. Dosłownie. Do podwórek, gdzie są śmietniki, prowadzą tory przeszkód. Schody w górę i w dół, wąskie korytarze i drzwi. - Prowadź kubeł przed sobą, a nie ciągnij, bo może na ciebie spaść - radzi Tomek, który śmiga z dwoma naraz.

Moi towarzysze mają komputery w głowie. Pamiętają dziesiątki kodów do domofonów i który klucz pasuje do której bramy. A mają ich cały pęk, jak Gerwazy. Tomek raz upomniał policjanta na posterunku, gdy ten przez pomyłkę chciał mu dać klucze do magazynu broni, zamiast do podwórka.

Szczurów na razie brak. Najwięcej jest ponoć na Kazimierzu. - Kiedyś było więcej. Trzeba było walić po pojemnikach, aby wybiegły. Teraz je ludzie trują - mówi Piotr.

Gryzoni może nie ma, ale na jednym podwórku kłóci się dziewczyna z chłopakiem. - Czemu mnie zostawiłeś? Byłam przecież totalnie narąbana - rzuca pretensjami blondyna. Do jej wybrańca raczej niewiele dociera, bo teraz on chwieje się na nogach. - Często znajdujemy bezdomnych lub ludzi po imprezie, którzy przysnęli na wyrzuconych materacach. Raz przyłapałem parę Anglików,jak uprawiali seks - mówi Tomek.

- Jecie tu drugie śniadania? - pytam. - Pewnie. Do zapachu dawno się już przyzwyczailiśmy - mówi Piotrek. Wcześniej pracował jako ratownik pogotowia. - Na pogotowiu prawie nie jadłem, bo tam były gorsze widoki. W końcu trafiłem tutaj i nie żałuję. Praca ciężka, ale w ruchu. I poznaje się ludzi - mówi mój brygadzista.
Jeden z kubłów śmierdzi jak zmielony z padliną toy-toy, który wcześniej służył tysiącom ludzi. Makabra. Zbiera mi się na wymioty, ale na szczęście się powstrzymuję. - Najgorsze są odpady z restauracji. Zgniecione jedzenie jest ciężkie i mocno śmierdzi - mówi Tomek.

Przekonuję się o tym, kiedy jedziemy na ulice Starego Miasta. Św. Jana, Szewską, Gołębią i Rynek Główny. Wyciągane kubły są ciężkie jakby ludzie wrzucali do nich ołowiane sztaby. - A kiedyś kontery były metalowe i bez kółek. Nosiło się je na takich szelkach. Miałem od nich wgniecione biodra - wspomina Tomek.

Chodzi za nami Grzesiek, bezdomny. Zna ekipę i rozkład jazdy śmieciarek. Przeszukuje wystawione kubły w poszukiwaniu puszek. Nie utrudnia pracy. Dba, żeby nie rozgrzebać śmieci.

- 54 puszki to kilogram. Za to jest 3 zł 30 gr. Anglicy wyprowadzający się z hotelu dali mi właśnie pół butelki wódki i dwa dezodoranty - mówi z dumą.

Wchodzę z Tomkiem do kolejnych kamienic i wystawiamy pojemniki na ulice. Reszta ekipy jedzie za nami i opróżnia kubły. Tak jest szybciej. Robota pali się w rękach, a ja niewyspany sapię ze zmęczenia. Ale noszę już po dwa kubły i nawet mieszczę się na zakrętach. Choć przy Kinie pod Baranami prawie skosiłem reklamę filmu "Batman"

Chwilę później wyrzucam śmieci z knajpy, gdzie pracuje moja dziewczyna. Niech się cieszy, bo w domu mam z tym problemy. Plac Mariacki 9. Gehenna. Prawie 40 schodów i ostry zakręt. Po wyniesieniu kubła z restauracji leją się ze mnie siódme poty. Mam dość. Czas na fajrant.


Codziennie rano najświeższe informacje, zdjęcia i video z regionu. Zapisz się do newslettera!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Rewolucyjne zmiany w wynagrodzeniach milionów Polaków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto