18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dokonał siedmiu napadów na banki [ZDJĘCIA]

Artur Drożdżak
29-letni Marcin F. ma proces przed krakowskim sądem
29-letni Marcin F. ma proces przed krakowskim sądem Artur Drożdżak
29-letni Marcin F. wie, od kiedy pech zaczął go prześladować. I nie może sobie darować, że tak łatwo uległ tajemnej sile. Przecież wszystko tak dobrze się układało, gdy w 2003 r. przeniósł się do Krakowa z Lubaczowa, miasteczka na Podkarpaciu przy granicy z Ukrainą.

W nowym miejscu wynajął mieszkanie, poznał fajną dziewczynę, odżył, dostał się na studia na krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej. Wydawało się, że świat stoi przed nim otworem. Wtedy po raz pierwszy dostał kopniaka od losu. Bo jak inaczej określić fakt, że nie zaliczył I semestru na uczelni. Gdy usłyszał od współlokatora, że mógł się bardziej przyłożyć do nauki, odburknął niegrzecznie: coś ty, po prostu miałem pecha. Rodzicom nie zdradził, że w niesławie skończył naukę na AGH.

Marcin F. w tym czasie zmieniał adresy jak rękawiczki, robotę znalazł w oddziale Nordea Banku w Nowej Hucie. Atmosfera w pracy, tak to odczuwał, nie była komfortowa, więc sam się zwolnił po kilku miesiącach.

- Przypadek? Nigdy w życiu. To akurat był mój świadomy wybór - przekonywał znajomych. Krótki romans z bankowością zaowocował tym, że w 2010 r. wziął 23 tys. zł kredytu na kupno auta. Wybrał reprezentacyjny samochód marki Rover 600. Fajna tapicerka, przyspieszenie jak marzenie, dobre radio. O tym, że będzie miał kłopot ze spłatą rat, zorientował się szybko. Pracy stałej nie miał, nowej za marne 1900 zł nawet nie podejmował. Żył ze wsparcia rodziców, którzy wysyłali mu gotówkę nie podejrzewając, że Marcin dawno zakończył edukację na wyższej uczelni. Święcie wierzyli, że ich mądry i zdolny synek pilnie się kształci w Krakowie.

- Z tym kredytem na auto to po prostu miałem pecha - żalił się pracownikowi banku, gdy otrzymał pierwsze ponaglenie, że nie spłaca w terminie rat pożyczki w banku. Nie spotkał się ze zrozumieniem.

- Proszę pomyśleć, jak uregulować należności, bo pan będzie miał duży kłopot - usłyszał ostrzeżenie w Alianz Banku. Zgodnie ze wskazówką, pomyślał, jak rozwiązać swój kłopot. Na portalu Allegro kupił atrapę broni palnej. Wybrał tani model pistoletu Beretta, wydał 35 zł. W najbliższej aptece nabył lateksowe rękawiczki. Czapkę z daszkiem, okulary i nóż miał w mieszkaniu. Przygotował też plecak, do którego chciał pakować zrabowane pieniądze.

- Bank chce ode mnie gotówki? To dokonam napadu i rozwiążę swój finansowy problem - postanowił. Pieniędzy potrzebował jak ryba wody. Czterech ostatnich rat za auto nie zapłacił. Lada dzień spodziewał się pisma z kolejnym ponagleniem.

Pierwszy skok postanowił dokonać na placówkę na ul. Miłkowskiego. Sporo się naczytał o tym, że napad na bank to rzecz prosta, a sprawcy raczej nie wpadają w ręce policji. Był 25 stycznia 2011 r. Długo obserwował okolicę, sprawdzał, gdzie są umieszczone kamery. W końcu postanowił działać. Wszedł na pewniaka. Wybrał moment, gdy klientów nie było w środku. Założył lateksowe rękawiczki, poprawił okulary, czapkę mocniej wcisnął na głowę i atrapą broni zastukał w okienko.

- To jest napad! - rzucił jak w filmach akcji. Reakcja kobiety zaskoczyła go kompletnie. Z krzykiem wybiegła na zaplecze i z koleżanką zamknęła drzwi na klucz. Marcin F. nie miał jak ponowić żądania o wydanie gotówki. Po prostu pech. Zdezorientowany wybiegł bez grosza.

- Cholera, niepotrzebnie spanikowałem - zreflektował się dopiero w aucie. Szybko wrócił do mieszkania. Atrapę broni wyrzucił do śmietnika. Minęły trzy miesiące i kupił kolejną. Tym razem postanowił, że nie da się tak łatwo spławić.

Wytypował bank przy ul. Kobierzyńskiej. Zaatakował 8 kwietnia 2011 r. Hurra, udało się! Znowu wszedł na pewniaka. Atrapa broni zrobiła wrażenie na pracownikach banku. Marcin F. do plecaka zapakował gotówkę i zniknął. Nie krył euforii. Miał w rękach 13 tys. zł. Spłacił raty za auto, starczyło jeszcze za dobre jedzenie i drobne zakupy. I kolejną atrapę broni, którą kupił na portalu Allegro, bo poprzedniej też się pozbył po drugim skoku na bank.

- Już nie mam pecha? Trzeba się przekonać. Skoro raz udało mi się obrabować ten bank, to może warto spróbować tam jeszcze raz - zdecydował. Drugi skok na ten bank przygotował 10 czerwca. Znowu sukces, tym razem zgarnął 25 tys. zł. Następne napady były szybkie i owocne. Z kolejnych placówek wziął dwa razy po 17 tys. zł.

Pojawił się inny problem. Rodzice chcieli zobaczyć świadectwo ukończenia wyższej uczelni. Dłużej nie można było ich zwodzić. W internecie jest wszystko. Na portalu Allegro kupił okładki do dyplomu i korzystając z programu graficznego zaczął podrabiać dokument. Miało z niego wynikać, że jest absolwentem Wyższej Szkoły Zarządzania i Bankowości.
Znów potrzebował gotówki, ale pech przypomniał o sobie. W banku przy ul. Gronostajowej pracownica nie przestraszyła się widoku broni i... odmówiła mu wydania pieniędzy. Ostentacyjnie włączyła przy nim alarm antynapadowy.

- To teraz pani wyda mi gotówkę - Marcin F. skierował broń w kierunku innej pracownicy. - Ale ja nie mam - padła odpowiedź. Znowu pech, zdenerwowany napastnik opuścił bank bez grosza.

To był tylko wstęp do wielkiej wpadki, która dokonała się 27 września 2012 r. podczas skoku na bank przy ul. Fortecznej. Najpierw kasjer widząc pistolet zaczął symulować, że ma atak serca, potem inny pracownik włączył alarm. Gdy Marcin F. próbował z gotówką opuścić bank, właśnie przyjechali ochroniarze, a po chwili policja. Zaskoczony rabuś próbował uciekać przez zaplecze, ale nie był w stanie rozbić krzesłem szyby. Przy okazji zniszczył atrapę broni. Wtedy zdecydował się na wzięcie zakładniczki. Przystawił jej nóż do szyi, ochroniarzom kazał się odsunąć. Już był na zewnątrz, gdy przypomniał sobie, że zostawił plecak z gotówką. Ze sterroryzowaną kobietą musiał wrócić do banku. W końcu uwolnił zakładniczkę i rzucił się do ucieczki.

- Stój, bo użyjemy broni - słyszał krzyki ochroniarzy, ale nie reagował. Padły trzy strzały. Dopadł go wtedy jeden z policjantów. Marcinowi F. grozi teraz do 15 lat więzienia. Przyznaje się do winy. Pech go nie opuszcza. Rodzice przyjechali na jego proces i dowiedzieli się, że synek studiów żadnych nie skończył.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto