W 2001 r. 25-letni wtedy Andrzej B. trafił z bólem gardła i gorączką 39 st. do lekarza rodzinnego. Kuracja antybiotykami nie dała rezultatu, więc mężczyzna znalazł się w szpitalu Żeromskiego. Po badaniach podejrzewano zapalenie mięśnia sercowego, ale mężczyznę wysłano do innej placówki, szpitala Rydygiera, bo tam znajdował się oddział kardiologii. Mężczyźnie nie zapewniono transportu karetką, pojechał tam swoim autem, nie powiadomiono lekarzy z Rydygiera, że będą mieli takiego pacjenta.
W drugiej placówce potwierdzono diagnozę z Żeromskiego, Andrzejowi B. przepisano leki i wysłano ...do domu. Miał się zgłosić po trzech dniach do kontroli. Jednak 25 - latek tak źle się czuł, że ponownie trafił do szpitala Żeromskiego, ale już na oddział intensywnej terapii, po trzech dniach doznał udaru mózgu, prawostronnego paraliżu, w szpitalu spędził miesiąc, a potem przechodził rehabilitację, leczenie trwa do tej pory.
Zgłosił sprawę do prokuratury i w 2004 r. skazano dwoje lekarzy ze szpitala Rydygiera za narażenie go na niebezpieczeństwo utraty życia. Potem mężczyzna złożył pozew do sądu i domagał się 100 tys. zł, tym bardziej że doznał 35 proc. trwałego uszczerbku na zdrowiu. W sądzie I instancji wygrał 36 tys. zł za niewłaściwą diagnozę i leczenie oraz comiesięczną rentę. Biegli wypowiedzieli się, że oba szpitale postąpiły nieprawidłowo z pacjentem i w 50 proc. ponoszą za to odpowiedzialność. Dlatego tylko w części uwzględniono finansowe żądania Andrzeja B. Mężczyzna apelował od tego wyroku, tak samo jak szpitale.
- Nie ma związku między działaniem lekarzy a stanem zdrowia Andrzeja B. - przekonywała radca Maria Sieńko, pełnomocnik Rydygiera. Mówiła, że skoro w szpitalu Żeromskiego uznano stan zdrowia pacjenta za zagrażający życiu to nie powinni go wysyłać do innej placówki służby zdrowia. Z kolei radca Marek Natkaniec, pełnomocnik Żeromskiego, zauważył, że wysłanie pacjenta do Rydygiera było podyktowane tylko tym, że tam znajdował się oddział kardiologii i możliwe było lepsze leczenie mężczyzny. Oba szpitale wnosiły o oddalenie apelacji Andrzeja B.
- Nie ma podstaw, by mojemu klientowi przyznać tylko nieco ponad 30 tys. zł. To kwota nieadekwatna do jego krzywdy. Tym bardziej że negatywne skutki rozstroju zdrowia trwają do dziś - przekonywał aplikant adwokacki Dariusz Gradzi, pełnomocnik mieszkańca Krakowa.
I Sąd Apelacyjny w Krakowie zgodził się z tym stanowiskiem i podwyższył kwotę odszkodowania i zadośćuczynienia. - Jest ewidentne i wysoce prawdopodobne, że to pozwani przez swoje działanie przyczynili się do zwiększenia ryzyka powikłań u Andrzeja B.- podkreślał sędzia Władysław Pawlak.
Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?